poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Gillian Flynn „Zaginiona dziewczyna”

Gillian Flynn, Zaginiona dziewczyna, G+J, Warszawa 2013, 652 s.

Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą właśnie piątą rocznicę ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego domu nad rzeką Missisipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w sobie wiele goryczy - ale czy rzeczywiście jest zabójcą? Z siostrą Margo u boku próbuje udowodnić swoją niewinność. Jednak jeśli Nick nie popełnił zbrodni, gdzie w takim razie podziewa się jego cudowna żona?

Czytając retrospekcje Amy z każdą chwilą wściekałam się coraz bardziej. Kiedy zaczynała pisać swój pamiętnik miała 32 lata. Tymczasem jej słownictwo i podejście do życia przypominało egzaltowanie głupiutkiej nastolatki. Wrażenie potęguje ubieranie niektórych kwestii w pytania i odpowiedzi rodem z quizów psychologicznych na poziomie magazynów dla podfruwajek, określanie siebie mianem dziewczyny i permanentne starania o zmienianie wszystkiego w znaczące wspomnienia. Wraz z kolejnymi odsłonięciami wpisów z pamiętnika, Amy przybywa lat, ale nadal pozostaje beznadziejnie naiwną romantyczką urządzającą swemu mężowi w każdą rocznicę poszukiwanie skarbów wiodących ścieżkami ostatniego roku. Ta kobieta jest po prostu beznadziejna. Zastanawiałam się, skąd tyle zachwytów nad książką Gillian Flynn, skoro autorka zaproponowała totalnie odmóżdżoną bohaterkę, a i jej męża nie dawało się polubić. Zamiast skupić się na poszukiwaniu żony snuł dywagacje na temat przeszłości, roli internetu i zesłania z Nowego Jorku do rodzinnego miasta gdzieś w Missouri. Jak rzadko kiedy, miała ochotę zostawić powieść niedoczytaną. Byłam na stronie dwusetnej, do przeczytania miałam jeszcze 450 stron i mroziło mnie z obrzydzenia, że wciąż i wciąż będzie w centrum uwagi pretensjonalna Amy Elliott-Dunne.
A potem poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę. Zaskoczenie było zupełne i niespodziewane, a ja poczułam się oszołomiona i zmanipulowana. Od tej chwili też, powieść Flynn zupełnie zmieniła swój bieg. Wszystko przyspieszyło, główni bohaterowie – małżeństwo Dunne’ów zaczęli odkrywać swoje tajemnice i ukryte do tej pory cechy charakteru. Nadal nie dało się ich polubić. Nie wzbudzali nawet cienia sympatii. Flynn poruszyła jednak istotną kwestię – jak dobrze czy też jak mało znamy osobę, z którą chcemy dzielić życie, ile jest kreacji w przedstawianiu się partnerowi, ile schlebiania jego gustom? Autorka prowadzi z czytelnikiem grę w kotka i myszkę, stwarza pozory i przekonuje, że prawo do prywatności może się czasami wymknąć spod kontroli i doprowadzić do zranienia partnera.
Koniec powieści jest zaskakujący i przewrotny. Wydaje się, że Flynn do końca postanowiła trzymać czytelnika w niepewności, a przy tym zakpiła z konwencji. „Zaginiona dziewczyna” warta jest przeczytania, warta przemęczenia się przez pierwszych kilkaset stron. Wszystko ma swój cel, wszystko jest napisane po coś. Polecam.
Moja ocena: 5

2 komentarze:

  1. Gorąco rekomenduje Ci również poprzednie książki Flynn, każda jest co najmniej dobra :)
    A na podstawie Zaginionej Dziewczyny w kinach pojawi się niedługo film w reżyserii - uwaga - Davida Finchera. Szykuje się niezłe widowisko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuu, to ja koniecznie muszę obejrzeć i rozejrzeć się za jej wcześniejszymi książkami też :)

    OdpowiedzUsuń