poniedziałek, 28 kwietnia 2014

J.M. Coetzee „Mistrz z Petersburga”

John Maxwell Coetzee, Mistrz z Petersburga, PIW, Warszawa 1997, 254 s.

Fiodor Dostojewski prowadzi prywatne śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci swojego pasierba, który spiskował w kręgu anarchistów. Ten fikcyjny epizod z życia wielkiego pisarza rozgrywa się w pełnym napięć Petersburgu Anno Domini 1869. Dostojewski będąc między młotem (carska Ochrana) a kowadłem (radykalny anarchista Nieczajew), próbuje dociec, czy młody Paweł Isajew popełnił samobójstwo, czy skrytobójczo uśmierciła go policja - czy też sprawcą był jeszcze kto inny...
Z historyczno-kryminalną intrygą splata się w tej powieści wątek miłosny - fascynacja pisarza gospodynią Pawła i jej córką. Fikcyjne perypetie pisarza wiele mówią o rzeczywistym Dostojewskim: Coetzee z ogromnym znawstwem ukazuje jego postać i epokę, której problemy dotyczą także nas współczesnych. Mistrz z Petersburga subtelnością konstrukcji oraz mistrzowską prostotą stylu dowodzi rangi autora, w którym znawcy dostrzegają przyszłego noblistę.

Coetzee postanowił popuścić wodze fantazji i stworzyć fikcyjny epizod w życiu Fiodora Dostojewskiego. Popuścił te wodze aż za nadto, przypisując rosyjskiemu pisarzowi nieprawdziwe uczucia, uśmiercając jego pasierba w innym czasie i okolicznościach niż to się działo w rzeczywistości i tworząc po prostu wariację na temat okoliczności, które zainspirowały powstanie „Biesów”. Słabą wariację, moim zdaniem.
Znajomość realiów dziewiętnastowiecznego Petersburga czerpał Coetzee chyba tylko i wyłącznie z prozy Dostojewskiego, a to, czego tam nie znalazł, dopisał na chybił trafił, zdarzają się zatem w „Mistrzu z Petersburga” lapsusy nieznośne i irytujące, ale o tym później.
Coetzee sprowadza Dostojewskiego do stolicy Imperium Rosyjskiego pod fałszywym nazwiskiem i pod wymyślonym pretekstem wielkiej miłości do pasierba, który zaplątał się w towarzystwo rewolucjonistów i przez to poniósł śmierć. Cóż... Dostojewski (ten prawdziwy, nie Coetzee’a) w owym czasie miał już dość luźne kontakty z Pawłem Isajewem, który nota bene od towarzystwa Nieczajewa i spółki trzymał się z daleka. W „Mistrzu z Petersburga” Dostojewski drąży, śledzi i docieka, dlaczego jego pasierb poniósł śmierć. Pomimo tego, że jest poszukiwany przez wierzycieli, nie boi się zjawiać na policji i upominać się o odzyskanie dokumentów młodego Isajewa. Zamieszkuje w pokoju kiedyś wynajmowanym przez zamordowanego, zbliża się do wdowy wynajmującej ów pokój i do jej córki. Miłość Dostojewskiego do pasierbia ma wymiar niemalże mistyczny. Bohater „Mistrza” jest człowiekiem rozbitym, udręczonym i opętanym tak przez swe myśli, jak i chorobę – epilepsję. I co pewien czas snuje opowieści żywcem wyjęte z „Biesów”: jest Lebiatkin z siostrą, Paweł Isajew do złudzenia przypomina Szatowa, pojawia się i sam Nieczajew, „ukryty” w „Biesach” pod nazwiskiem Wierchowieńskiego.
Coetzee tworzy nawet inspirację do istoty szaleństwa Stawrogina (kolejnego bohatera „Biesów”). Jakiż odrażający, pedofilski erotyzm epatuje ze sceny, kiedy do Dostojewskiego tuli się mała Matriona, ten dobór słów i kontekst insynuujący pociąg pisarza do niewinnego dziecka. Jakby właśnie ta chwila stała się zalążkiem sytuacji, którą później znaleźć można w uzupełnieniu „Biesów”, w rozdziale „U Tichona”. Naprawdę, nie da się oddzielić wymysłów Coetzee od tego, co stworzył Dostojewski. Różnica jest jednak taka, że z powieści Południowoafrykańczyka wieje nudą, podczas gdy Dostojewski tworzył postaci namiętne, szalone i nieprzewidywalne.
Brud, nieszczęścia i upadek najbiedniejszych opisany przez Coetzee nie przekonuje, jest tylko kalką słów autora „Zbrodni i kary”. Nie ma w powieści „rosyjskiego ducha”, ruchy, gesty, słowa są miałkie, nijakie. Nawet kiedy bohaterowie piją herbatę, nie czuć w tym rosyjskiej celebracji, nie ma słowa o samowarze. Jest za to pośpiech. Nawet kiedy bohaterowie zapalają świece przed szkicem Isajewa, jest w tym jakaś sztuczność, a świece – woskowe, tak drogie wówczas i rzadkie, używano na co dzień bowiem wówczas świec łojowych. I szkoła Matriony, i jej zabawy z koleżankami z klasy – przecież tak nie było! Wprowadzenie takich pojęć do reszty odbiera przyjemność czytania. I to sprowadzenie Dostojewskiego do pozycji erotomana i pedofila, opisuje ponure sceny, które zamiast poruszać – irytują.
Chciał oddać Coetzee cześć Dostojewskiemu. A znudził, mnie przynajmniej, niepomiernie. O wątku kryminalnym nie ma nawet co wspominać, bo go nie ma! Jest mistyka, filozofia i rewolucjonizm, są wędrówki do siedziby ochrany, na cmentarz i miejsce zbrodni, ale nie ma wyjaśnienia: kto zabił. I w sumie nawet się tego nie spodziewałam. Sądziłam jednak, że fikcyjny epizod z życia Dostojewskiego będzie bardziej zręcznie opisany, ciekawiej. Książka mnie nie poruszyła, znudziła raczej i zawiodła. Ale chętnie przeczytam inną powieść Coetzee, sprawdzę jak czuje się „na swoim podwórku”, na afrykańskim kontynencie, w tamtejszym słońcu i opisując tamtejsze konflikty.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz