Joe Alex, Piekło jest we mnie, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 1979, 142 s.

Dzieckiem będąc, może podlotkiem, dorwałam się do
biblioteczki babci i znalazłam dwa kryminały Joe Alexa. Od tamtej pory darzę go
sentymentem szczerym, acz muszę się przyznać, że przeżyłam szok dowiedziawszy
się, że żadnego Joe Aleksa nie ma, bo pod tym pseudonimem ukrywa się Maciej
Słomczyński.
Wiele lat później, w czasach kiedy „Twój Styl” proponował
jeszcze naprawdę niezłe artykuły, przeczytałam i ten o Słomczyńskim. Tłumacz i
pisarz przyznawał w nim, że każda powieść o Joe Aleksie powstawała w mniej
więcej dwa tygodnie, od pomysłu począwszy, poprzez konspekt i jego realizację.
Pisał dla pieniędzy, ale kryminały z Joe Aleksem zawsze trzymały pewien poziom.
„Piekło jest we mnie” przeczytałam po raz pierwszy dopiero
rok temu i w sumie niewiele straciłam. Jest to niewątpliwie jedna ze słabszych
przygód angielskiego detektywa. Zbrodnia dzieje się wśród zamkniętej grupy
osób, w samolocie znajdującym się na kilku tysiącach metrów. Dziwnym trafem kilkoro
pasażerów jest powiązanych z denatem, Joe Alex główkuje, kombinuje i ma
nieustanny słowotok, tymczasem osobę mordercy dość łatwo wytypować. Cały czas
miałam w pamięci dwa zdarzenia z lotniska, gdyby nie to, cały proces wykrywania
niecnego skrytobójcy byłby nieporównanie bardziej ciekawy.
Ale do pociągu (albo samolotu) Joe Alex nadaje się jak
najbardziej.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz