Agatha Christie, Mężczyzna w brązowym garniturze, Prószyński
i S-ka, Warszawa 1996, 286 s.

Moja namiętność do Agathy Christie wybuchła tyleż
niespodziewanie, co krótkotrwale. Mając wypożyczone (lub kupione) książki
czekające na przeczytanie, dość szybko odłożyłam projekt przeczytania
nieczytanych dotąd książek Christie na późniejszy czas nieokreślony. Siłą
rozpędu przeczytałam jednakowoż jeszcze dwa jej kryminały.
„Mężczyznę w brązowym garniturze” wybrałam specjalnie, bo
tyle się naczytałam w „Autobiografii” pisarki o pierwowzorze Eustachego
Pedlera, że nawet wiedząc to i owo, postanowiłam książkę przeczytać. W sumie
„Mężczyzna...” przypominał mi inną książkę Christie – „Spotkanie w Bagdadzie”
(jakież było moje rozczarowanie, kiedy na żadnej ze stron nie pojawił się
Herkules Poirot!): młoda dziewczyna daje się porwać w wir niebezpiecznej acz
atrakcyjnej przygody. I chociaż niektóre wątki brzmią aż nazbyt fantastycznie,
a inne – melodramatycznie, to „Mężczyznę...” czyta się nieźle. Powiedziałabym,
że doskonale zabijałaby czas podróży. Wszystko dzieje się szybko, nie ma
dłużyzn i byłoby w ogóle świetnie, gdyby nie roszady pani Christie z cyframi i
kolejnością ich odczytu. Przyznam, że po Królowej Kryminału spodziewałam się
więcej finezji, a nie kombinacji dziwacznych i nieprawdopodobnych.
Może innym nie będzie to przeszkadzać. Mnie zepsuło
przyjemność z czytania i głowienia się w jakikolwiek sposób nad wytłumaczeniem
jakichkolwiek zdarzeń, bo pokrętnej logice Angielki i tak nie dorównam.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz