poniedziałek, 10 marca 2014

Daphne du Maurier „Moja kuzynka Rachela”

Daphne du Maurier, Moja kuzynka Rachela, Iskry, Warszawa 1992, 293 s.

Filip Ashley od dzieciństwa mieszka z wujem, zatwardziałym starym kawalerem, w cichej posiadłości ziemskiej w Kornwalii. Pewnej zimy Ambroży Ashley postanawia wyjechać dla poratowania zdrowia do słonecznej, ciepłej Italii. Tam poznaje tajemniczą Rachelę Coryn i wkrótce decyduje się ją poślubić. Filip dowiaduje się o całej sprawie z listów wuja - dziwnych, pełnych niedomówień, a w końcu nawet alarmujących. Nieznana Rachela jawi się młodemu człowiekowi jako demon zła, przebiegłości i występku. Kiedy więc Ambroży Ashley umiera we florenckiej willi żony, Filip nie wierzy, że była to śmierć z przyczyn naturalnych i postanawia napiętnować zabójczynię. Wkrótce po powrocie do Kornwalii dostaje od niej list...

Od razu się przyznam, że straciłam cały sentyment do Daphne du Maurier dowiedziawszy się, że jej najlepsza (moim zdaniem) książka – „Rebeka” – jest zwykłym plagiatem. Od tej pory jakoś inaczej patrzę na twórczość tej pani. To tak tytułem wyjaśnienia, dlaczego mogę nie być do końca sprawiedliwa w ocenie „Mojej kuzynki Racheli”.
Mamy w tej powieści i tajemnice, i namiętność i poplątane wątki psychologiczne. Tytułowa Rachela uosabia typową femme fatale, która gdziekolwiek się pojawi, sieje zamęt i śmierć. Ma przy tym nieodparty urok, na jaki potrafi się złapać każdy mężczyzna. To kobieta z tajemniczą przeszłością. Nie do końca wiadomo, jakie powody nią kierują i jaka była jej rola w życiu Filipa Ashley’a. Niewątpliwie odcisnęła niezatarte piętno na jego sumieniu i skazała go na żywot pełen wahań i domysłów. Ale po co? Dlaczego? Tego się raczej nie dowiemy.
Wszystko w „Mojej kuzynce Racheli” jest pogmatwane, mroczne. Męski szowinizm miesza się z kobiecą przebiegłością. Wraz z rozwojem akcji powieść staje się coraz bardziej przewidywalna. Pojawiają się różne odcienie zazdrości i zaborczości. Pojawia się również niemoc i głównego bohatera, a autorka zaczyna prowadzić z czytelnikiem dziwną grę. Wciąż udowadnia fatalność Racheli, jej nietypowe zachowanie, stwarza mnóstwo pozorów. I czyta się to nawet ciekawie, aby się dowiedzieć: co dalej, jak to naprawdę było. I wówczas, jak w życiu: czytelnik pozostaje przy niewiadomym, przy pytaniach, na które nie ma odpowiedzi. Zostają domysły.
Ujmę to tak: jak na powieść psychologiczną, jest w niej za mało głębi i wyrazistości. Jak na książkę typowo rozrywkową – jest zbyt dziwacznie zakończona. I tak źle, i tak niedobrze. Rozumiem, że taka była intencja autorki. Ale tym samym czytanie „Mojej kuzynki Racheli” przypomina otwieranie wielkiego pudła z prezentem, gdzie pośród kulek styropianu znajdujemy po długim szukaniu małą kartkę z nabazgranym wielkim znakiem zapytania. Dużo poniesionego wysiłku nieadekwatnego do wyniku. Du Maurier nie była aż tak dobrą pisarką, by pozwolić sobie na taki właśnie koniec. Dostarczała rozrywki. Zabawa w psychologa wyszła jej średnio.
Moja ocena: 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz