poniedziałek, 3 marca 2014

Jerzy Stuhr „Stuhrowie. Historie rodzinne”

Jerzy Stuhr, Stuhrowie. Historie rodzinne, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008, 280 s.

W drugiej połowie XIX wieku pradziadek Jerzego Stuhra - Leopold - przyjeżdża do Krakowa, gdzie kupuje kamienicę w Rynku Podgórskim i zakłada restaurację. Od tego czasu w pasjonującej historii krakowskiej rodziny Stuhrów mieszają się wątki polskie, austriackie, czeskie i węgierskie. Opowieść doprowadzona do dnia dzisiejszego pokazuje jak rodzinna historia obecna jest w życiu rodziny i kształtuje Jerzego Stuhra i jego dzieci: Maćka i Mariannę. Dodatkowym smaczkiem książki jest bogaty wybór fotografii z rodzinnego archiwum oraz przygotowane przez Mariannę Stuhr rodzinne drzewo genealogiczne.

Świadomość skąd się pochodzi i jakich się miało przodków jest istotna. I nie mam tu na myśli dążności do udowodnienia, że antenat legitymował się herbem i był szlachcicem (mniejsza o to, że mieszkał nie lepiej niż sąsiad chłop). Chodzi o najzwyklejszą, a przy tym najważniejszą wiedzę o tym kim byli pradziadowie i ich przodkowie, jakie mieli korzenie; bo przeszłość rzutuje na teraźniejszość, na to jak nas wychowano i kim jesteśmy.
Jerzy Stuhr opisuje dzieje swojej rodziny ukazując przy tym jej niezwykłość. Leopold Stuhr z młodą żoną Anną przybyli do Krakowa z Austrii. Patrząc na zdjęcie Leopolda odnosi się w pierwszej chwili wrażenie, że to sam Jerzy Stuhr w jednej ze swych ról, z doklejonym sumiastym wąsem. Podobieństwo aktora do swego pradziadka jest wręcz fenomenalne, a opowiadana historia jest tym bardziej wyrazista, że materiału fotograficznego w „Stuhrach” jest wiele, dzięki czemu odniesienia do tego, co było nie są tylko słowami, ale i obrazami przywołanymi bezpośrednio z przeszłości. Stary różowy serwis, serwantka, w której ów serwis stoi, portrety i stuletnie zdjęcia, wspomnienia z II wojny światowej, niemalże cudowne zwolnienie z obozu oświęcimskiego, wspomnienia starobielskie, z jednej strony zwyczajne życie, z drugiej – losy splątane z historią Krakowa i Polski.
Jerzy Stuhr zawsze znany był bardziej ze swych dokonań aktorskich niż z doniesień z życia prywatnego. I chociaż w „Stuhrach” opisuje swoje dzieciństwo, lata studiów, małżeństwo z Barbarą Kóską, potem narodziny dzieci; czyni to w sposób wstrzemięźliwy. Skupia się na tym co najlepsze, najciekawsze, najbardziej wartościowe, jeśli były jakieś skandale – pomija je milczeniem. I dobrze. Nie oczekiwałabym od pana Stuhra wiwisekcji w stylu Kingi Rusin, tarzania się w spazmach po dywanie i rozpatrywania nieszczęść. „Stuhrowie” to kronika całej rodziny, a nie tylko autobiografia znanego aktora. To pragnienie przekazania pewnych wartości, o których tak często teraz zapominamy. Chwilami zbyt wiele jest dydaktyzmu, tekst staje się poprawny, dowcip gdzieś ginie. Ale przecież pan Stuhr jest aktorem, nie pisarzem. I udało mu się stworzyć lekturę ciepłą, szybką w czytaniu, przyjemną dla oka (przypominam o ilości zdjęć). Kto spodziewa się taniej sensacji – będzie zawiedziony, kto chce historii przedwojennego Krakowa i sposobu myślenia ówczesnych mieszczan – nie rozczaruje się.
Szkoda tylko, że sielski obrazek nieco stracił na wyrazistości w ostatnim roku. Ale nawet wówczas Stuhrowie zachowali wstrzemięźliwość i nie pobiegli do „Vivy” czy „Gali” z opowieścią o strasznym kryzysie i wywiadem na wyłączność.
Moja ocena: 4.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz