niedziela, 30 marca 2014

Agatha Christie „Pora przypływu”

Agatha Christie, Pora przypływu, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2001, 258 s.

W tej sprawie nic nie idzie jak należy. Dlaczego pozbawiony skrupułów łotrzyk pozwala się szantażować? Dlaczego morderca zabija osobę, która mogłaby uczynić go bogatym? Dlaczego prawdomówny, metodyczny i obowiązkowy major popełnia samobójstwo? I wreszcie, dlaczego Herkules Poirot daje się nabrać?

Jednak jeszcze jedna książka Agathy Christie mi się uchowała. „Pora przypływu” wydała mi się stanowczo słabsza. A może to już zmęczenie autorką dało się mi we znaki, bo ileż można razy czytać o fałszywych tożsamościach, o wielkich pieniądzach, przez które popełniane są wielkie niegodziwości i ileż razy można gubić się w natłoku postaci, których jak to u Agathy Christie – jest mnóstwo.
W połowie książki nie tyle myślałam, kto mógłby być mordercą, ile czułam się znużona treścią i co gorsza – znużona rozumowaniem Herkulesa Poirot. Mały Belg był w formie, nie przeczę, ale to, co mówił przypominało trzymanie jednego puzzla i przykładanie go do wszelkich możliwych pustych miejsc układanki. Końcowe wyjaśnienia wydają się chwilami wzięte z Księżyca, przebieranki, dziwne telefony i agresja mylnie pojmowana jako zwykła porywczość. Nie polubiłam bohaterów, obowiązkowy happy end w stylu typowym dla pisarki i urwany niemalże w połowie zdania – dopełniły dzieła. Na czas nieokreślony dałam sobie spokój z kryminałami Angielki. Przyjemność, która nudzi przestaje być przyjemnością.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz