Agatha Christie, Pora przypływu, Wydawnictwo Dolnośląskie,
Wrocław 2001, 258 s.

Jednak jeszcze jedna książka Agathy Christie mi się
uchowała. „Pora przypływu” wydała mi się stanowczo słabsza. A może to już
zmęczenie autorką dało się mi we znaki, bo ileż można razy czytać o fałszywych
tożsamościach, o wielkich pieniądzach, przez które popełniane są wielkie
niegodziwości i ileż razy można gubić się w natłoku postaci, których jak to u
Agathy Christie – jest mnóstwo.
W połowie książki nie tyle myślałam, kto mógłby być
mordercą, ile czułam się znużona treścią i co gorsza – znużona rozumowaniem
Herkulesa Poirot. Mały Belg był w formie, nie przeczę, ale to, co mówił
przypominało trzymanie jednego puzzla i przykładanie go do wszelkich możliwych
pustych miejsc układanki. Końcowe wyjaśnienia wydają się chwilami wzięte z
Księżyca, przebieranki, dziwne telefony i agresja mylnie pojmowana jako zwykła
porywczość. Nie polubiłam bohaterów, obowiązkowy happy end w stylu typowym dla
pisarki i urwany niemalże w połowie zdania – dopełniły dzieła. Na czas
nieokreślony dałam sobie spokój z kryminałami Angielki. Przyjemność, która
nudzi przestaje być przyjemnością.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz