czwartek, 20 marca 2014

Henryk Grynberg „Uchodźcy”

Henryk Grynberg, Uchodźcy, Świat Książki, Warszawa 2005, 244 s.

Jest to opowieść o wykolejonym pokoleniu, o młodych ludziach, których w dzieciństwie deprawowała totalna wojna, a zaraz potem totalitarna szkoła. O uchodźcach, wygnańcach, rozbitkach. Bohaterami barwnych opowieści Grynberga są m.in.: Marak Hłasko, Krzysztof Komeda, Roman Polański, Leopold Tyrmand i Elżbieta Czyżewska. Razem z autorem wracamy do Polskich lat 50 i 60, podróżujemy po Europie tamtych czasów, jedziemy do Izraela, by w końcu trafić za ocean. Czy gdziekolwiek na świecie można znaleźć upragniony azyl? Czy też trzeba go szukać w sztuce?

Zacznę od tego, że książka mi się raczej podobała. Czytać o Marku Hłasce mogę wszystko i wszędzie. Ten „piękny dwudziestoletni” był tak barwną postacią, że chyba nikt, pisząc o nim, nie wyczerpał tematu do końca. Ale... Grynberg pisze o sobie, swojej matce i swoim uchodźctwie, pokazuje czytelnikowi Izrael lat sześćdziesiątych, ówczesne Stany Zjednoczone, Europę czy Argentynę, a jednak w pamięci pozostał mi tylko „Maheczko”. Owszem, Grynberg wspomina i innych ludzi ze swego pokolenia siebie obsadziwszy w roli narratora, który jest równocześnie jego autoportretem z czasów młodości. Wydaje mi się jednak, że te wszystkie znane nazwiska, anegdoty i wspomnienia o nich powstały nie z potrzeby serca, z potrzeby przywołania dawnych znajomych, lecz aby opowieść o uchodźcach uczynić atrakcyjniejszą. Inaczej bowiem „Uchodźcy” byliby kolejną opowieścią o dziecku Holokaustu, człowieku, któremu z okresu wojny ocalała tylko matka, esejem o Żydzie nie mogącym znaleźć sobie miejsca na ziemi.
Grynberg zdecydował się na pozostanie za granicą dosyć późno – w 1967 roku. Wcześniej już jednak wyjeżdżał z Polski. Jego decyzja o emigracji zupełnej nie była podjęta spontanicznie, nie kierował się też Grynberg tym, że powrót do Polski może oznaczać koniec jakichkolwiek dalszych podróży. Wyjeżdżał bez żalu. Ale nawet zmiana środowiska nie uchroniła go od wiecznego pytania o własną tożsamość. W przekonaniu Grynberga prawdziwą zbrodnią dokonaną w czasie II wojny światowej był tylko i wyłącznie Holokaust. Śmierć pozostałych narodów, nawet cywilów, jest mniej ważna, mniej istotna, bowiem to Żydzi – wszyscy – mieli zniknąć z powierzchni ziemi. Jest w tym jednak pewne uproszczenie; podczas II wojny światowej zginęło 47 milionów cywili. Grynberg nie powinien zawłaszczać sobie prawa do opłakiwania tragedii lat 1939-1945. Cierpieli nie tylko Żydzi. Cierpiało wiele nacji. Czy stwierdzenie tego faktu czyni ze mnie antysemitkę?
Czytając „Uchodźców” nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ta książka – na poły wspomnieniowa, na poły rozrachunkowa, została napisana o dwadzieścia lat za późno. Gdyby powstała w czasach, kiedy w Polsce dokonywały się zmiany polityczne i ekonomiczne, byłaby ważnym dowodem na to, jak się kiedyś żyło, świeżym śladem dotyczącym ludzi, którzy postanowili uciec z kraju nad Wisłą i na zawsze pozostać uchodźcami. Byłby to istotny głos w dyskusji o nie całkiem beztroskich latach sześćdziesiątych. Szkoda. Bo Grynberg chociaż nie ustrzegł się pewnych błędów czy to merytorycznych, czy też stylistycznych, stworzył portret niebanalny. Niestety – temat z czasem spowszedniał, młode pokolenia coraz mniej obchodzi to, co było. Chcą żyć teraźniejszością.
Grynberg żyje przeszłością. To nie jest zarzut, tylko stwierdzenie faktu. Sam przyznał w „Uchodźcach”, że z Polski wyjechał, bo przestał odnajdywać w niej swoją przeszłość. Jego prawo, jego wybór.
Jeśli kiedyś wpadnie mi w ręce inna książka Grynberga – na pewno ją przeczytam. Moje prawo. Mój wybór.
Moja ocena: 4.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz