wtorek, 18 marca 2014

Virginia C. Andrews „Kto wiatr sieje”

Virginia C. Andrews, Kto wiatr sieje, Świat Książki, Warszawa 2012, 464 s.

25 urodziny to bardzo ważny moment w życiu Barta. Zgodnie z wolą babki tego dnia stanie się on właścicielem rodzinnej posiadłości. Na jubileuszowe przyjęcie zjeżdża się cała rodzina. Pojawiają się Cathy i Chris, a także rodzeństwo Cindy i Jory z żoną Melodie. W posiadłości jest też dawno uznany za zmarłego wujek Joel. Spotkanie nie przynosi jednak nikomu nic dobrego. Dla rodziców Barta wizyta w Foxworth Hall wiąże się z traumatycznymi przeżyciami, jest wspomnieniem trzech lat, które jako dzieci spędzili uwięzieni na strychu rezydencji. Jory ulega poważnemu wypadkowi, który na zawsze zmieni jego życie, a cienie przeszłości próbują dosięgnąć następnego pokolenia...

Czwarty tom o dzieciach Dollangangerów. Virginia C. Andrews zabiera czytelników do odnowionego Foxworth Hall i udowadnia tym samym, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a odgrzewane jedzenie nie smakuje tak, jak podawane od razu.
Książka jest pełna niekonsekwencji i przemilczeń z jednej strony, z drugiej zaś – nagromadzenie złych emocji sięga zenitu i aż dziw, że rodzina daje radę mieszkać ze sobą, mimo napięć i ciągnących się bez końca konfliktów. Solą w oku Barta jest małżeństwo jego matki z własnym bratem, a jednak chociaż wciąż mówi o grzechu, matka i brat nadal pozostają ze sobą w związku za nic mając słowa młodego mężczyzny. On sobie, oni sobie. Zamiecione jest to niejako pod dywan, żadnych żywszych reakcji u nikogo to nie wywołuje. Dziwne.
Jeszcze dziwniejsze jest to, że zarówno Cathy, jak i Chris chcą w ogóle mieszkać w miejscu, w którym przeżyli trzy najgorsze lata swego życia, gdzie stracili małego brata i gdzie zwichrowała się ich seksualność. Jest to niezrozumiały masochizm z ich strony, tym mniej zrozumiały, że spokojnie mogliby wieść dalej życie w słonecznej Kalifornii, z dala pod ponurych murów i znerwicowanego Barta. Dodajmy do tego dziwny wypadek starszego syna i koniec jego marzeń o karierze tancerza, ucieczkę jego żony i ciągłe utarczki pomiędzy „panem na Foxworth Hall” a adoptowaną siostrą. Zamiast uciekać byle dalej z miejsca, w którym nigdy nie gościło szczęście, Dollowie wraz z potomstwem kiszą się w dostojnych murach. Autorka wciąż podkreśla bogactwo Barta, bogactwo siedziby, jakby to miało nieodparty urok dla pozostałych, jakby pieniądze były wszystkim.
Niezbyt mi się ta opowieść podobała i szczerze mówiąc czuć było podczas czytania, że sama Andrews nie bardzo wie, co ma robić ze swoimi bohaterami, jak im dokopać, jak ich unieszczęśliwić. Po zaskakujących „Kwiatach na poddaszu” cykl o rodzinie Dollangangerów robił się wraz z kolejnymi częściami coraz bardziej nudniejszy, a fabuła – poszarpana i fragmentaryczna, bez żadnej głębi psychologicznej i z płytkimi emocjami.
Moja ocena: 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz