niedziela, 30 marca 2014

William Faulkner „Gambit”

William Faulkner, Gambit, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1963, 280 s.

Opowiadania zawarte w tomie pt. „Gambit” powstawały i ukazywały się luźno w periodykach amerykańskich na przestrzeni dziesięciolecia 1939-1949. W polskim przekładzie zachowujemy ten sam układ, w jakim ukazały się one w pierwszym wydaniu książkowym, traktując je jako całość złożoną z epizodów połączonych przede wszystkim osobą głównego bohatera. Jest nim Gavin Stevens, spośród mieszkańców Faulknerowskiego hrabstwa Yoknapatawpha postać najbardziej może służąca swoistej demagogii i retoryce pisarza, tu jednak występująca w najlepszej swojej roli – detektywa ludzkich namiętności. Stąd też wynika wspólny wszystkim tym opowiadaniom nastrój gry, ryzyka, „gambitu” – kiedy to rozgrywający podstawia pod bicie jeden z pionków dla uzyskania ostatecznego zwycięstwa. Choć tylko w ostatnim z opowiadań, tytułowym, Faulkner wprowadza wyraźną analogię z grą (szachy), element ryzyka, rozgrywki dominuje nad całym tomem.

Można „Gambit” odczytywać dwojako – jako kryminałki napisane przez Faulknera i jako opowiadania o elementach ryzyka i rozgrywki (co sugeruje notka na wkładce), a co za tym idzie – stworzyć pole do popisu wszelakim literaturoznawcom.
Ja się na literaturze nie znam. Ja ją czym i daleka jestem od jakiegokolwiek rozkładania jej na czynniki pierwsze, dokonywania dekonstrukcji czy reinterpretacji tekstu. Wolę mieć przyjemność z czytania tekstu niż wywlekania zeń wnętrzności, których być może wcale w nim nie ma. Tym samym pozwolę sobie potraktować utwory z „Gambitu” jako opowiadające o ludzkich zbrodniach. Ludzkie emocje i popędy, które popychają ich do popełniania czynów karygodnych łatwiej zrozumieć, chociaż w wielu przypadkach trudno się z nimi zgodzić.
Główny bohater – Gavin Stevens jest prokuratorem hrabstwa i z racji pełnionej funkcji ma do czynienia z morderstwami, kradzieżami i wszystkim tym, co wymienione jest w kodeksie karnym. Oprócz samej zbrodni, Faulkner buduje całe tło konfliktu sięgającego nieraz kilkadziesiąt lat wstecz. Tak jest w przypadku „Dymu”, „Małpiaka” czy tytułowego „Gambitu”. Uparci i ubodzy farmerzy to niezbyt wielkie pole do popisu, a jednak Faulnerowi udaje się zaciekawić czytelnika. Kolejne partie tekstu nie tylko dotyczą obyczajów i życia codziennego, ale też krok za krokiem zbliżają nas do rozwiązania zagadki. Odnośnie pierwszego opowiadania – „Dym” – przeskakiwałam z nazwiska na nazwisko typując „swego” mordercę w miarę rozwoju akcji. Z pokorą przyznaję, że i tak nie trafiłam, chociaż na koniec postać zbrodniarza wydała mi się oczywista.
„Małpiak”, „Wskazówka na wodzie” i „Do jutra” to nie tyle opowiadania o zbrodni, ile o ludzkich, a dokładniej – męskich emocjach. Wspomniani już farmerzy, chociaż niby prymitywni i daleko im bystrością umysłu do takich osobistości jak prokurator hrabstwa, to przecież jednak to też ludzie. Też czują i kochają, też się potrafią przywiązać do drugiego człowieka i nie ważne, że ogólnie stronią od bardziej rozwiniętego (cywilizowanego?) społeczeństwa (a może to społeczeństwo stroni od nich?).
Najbardziej przewrotna jest na pewno „Dwója z chemii”. Wbrew pozorom nie opowiada o szkole ani o uczniach. Zawiera za to w sobie starą jak świat prawdę, że człowiek uczy się przez całe życie.
Opowiadanie tytułowe opowiada o przeszłości i życiu osobistym Stevensa. Nie ma żadnej kryminalnej afery, ale bohater tym razem musi doprowadzić pewne sprawy do końca. Jest w tym pewien element ryzyka, acz wytrwany gracz, a tak o prokuratorze hrabstwa z pewnością można powiedzieć, powinien sobie mimo wszystko poradzić.
Przyznaję, że coraz przyjemniej czyta mi się Faulknera. Może chodziło o przyzwyczajenie się do jego stylu, a może to kwestia krótkich i zwięzłych form zaprezentowanych w „Gambicie”. Rozstrzygnie przyszłość, bo pewnie niedługo sięgnę po jego „Zstąp Mojżeszu”, coby wrócić do Boona Hogganbecka (tego z „Koniokadów”).
Moja ocena: 5.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz