Éric-Emmanuel Schmitt, Kiedy byłem dziełem sztuki, Znak,
Kraków 2007, 264 s.
Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście
faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w
zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i
podziwiany. Traci tylko jedno – wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna
manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne
pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.
Stosy śmieci jako dzieło sztuki, puste wiadro jako dzieło
sztuki, martwe zwierzęta jako dzieło sztuki, tatuaże i piercing jako dzieło
sztuki, operacje plastyczne jako performance, czyli też sztuka. Artyści już
dawno odeszli od typowych materiałów, z których kiedyś mniej lub bardziej
utalentowani rzeźbiarze i malarze potrafili wydobyć piękno i blask. Pod tym
względem jestem konserwatystką i pomysły większości „artystów” po prostu mnie
odstręczają. I chyba Schmitta też, bo stworzył powieść o totalnej fiksacji –
całkowitej przemianie człowieka w dzieło sztuki. Nie jest to pomysł taki
nowatorski, kilka lat temu czytałam „Klarę i półmrok” José Somozy, gdzie ludzie
stawali się żywymi rzeźbami i obrazami.
Schmitt opisuje podobny koncept, chociaż ingerencja w
przekształcenie bohatera jest daleko bardziej intensywna. Bohater traci swe
człowiecze kształty, zmienia się w bliżej nieokreśloną, anonimową bryłę, która
jest podziwiana przez cały światek sztuki. Równocześnie podziwiany jest „twórca”.
Ale czy manipulacja przy ciele człowieka, manipulacja człowiekiem w istocie
zasługuje na miano sztuki? Czy jest też tylko zręcznym zabiegiem marketingowym
mającym zapewnić „artyście” sławę i pieniądze? Zeus Peter Lama robi to, co
większość współczesnych twórców: szokuje, ale czy poza tym działaniem, ma
cokolwiek do zaoferowania? Żyje w świecie stworzonym przez siebie, dalekim od
rzeczywistości. I chociaż podobno Schmitt nawiązuje w swej powieści do „Fausta”
Goethego, to Lama nijak ma się do Mefistofelesa. Cokolwiek uczyni z wyobcowanym
Tazio, będzie to tylko dzieło człowieka, a nie mocy nadprzyrodzonych.
Schmitt jest prześmiewczy w swej wizji współczesnego świata,
gdzie pozycję wyjątkową zapewnić może absolutna uroda (bliźniaków, braci Tazio)
lub absolutna brzydota – Tazio jako Adam-bis: dzieło sztuki i nowy człowiek. A
gdzieś poza całym blichtrem, sławą i pieniędzmi istnieje jeszcze wolna wola,
której ujarzmić nie mogą żadne podpisane pakty, faustowskie czy nie. Istnieją
uczucia, ku którym człowiek pragnie się zwrócić i których potrzebuje o wiele
bardziej niż podziwu.
Moja ocena: 5
* * *
Schmitt Éric-Emmanuel; Kiedy byłem dziełem sztuki;
Z samobójstwem jest jak ze spadochroniarstwem: pierwszy skok jest najlepszy. Powtórka osłabia emocje, recydywa zniechęca.
Z samobójstwem jest jak ze spadochroniarstwem: pierwszy skok jest najlepszy. Powtórka osłabia emocje, recydywa zniechęca.
Schmitt Éric-Emmanuel; Kiedy byłem dziełem sztuki;
Sława lepiej pasuje zmarłym, to wypożyczony strój, żywi wyglądają w nim śmiesznie.
Sława lepiej pasuje zmarłym, to wypożyczony strój, żywi wyglądają w nim śmiesznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz