Jonathan Kellerman, Unik, Amber, Warszawa 2006, 320 s.
Porwanie dwojga studentów prywatnej szkoły aktorskiej
okazuje się oszustwem, ale morderstwo, które następuje potem, jest jak
najbardziej prawdziwe – i staje się wyzwaniem dla doktora Delaware’a,
najsłynniejszego bohatera Jonathana Kellermana.
Zeszłoroczny sierpień zupełnie nieoczekiwanie stał się „krwawym
sierpniem”, tak się bowiem zdarzyło, że mój wybór padał głównie na kryminały i
thrillery, a jeśli prześlizgnęła się „zwykła” powieść, to przynajmniej miała
krew w tytule (recenzja „Krwi” Eleny Quirogi niebawem).
Powróciłam siłą rzeczy do Kellermana, coby wypożyczyć z
biblioteki książki do tej pory nieprzeczytane. „Unik” był jedną z nich. Nie
wiem, dlaczego był bestsellerem, bo jest to thriller dość dobry, ale bynajmniej
nie rewelacyjny. Para Delaware-Sturgis bada kwestię zaginięcia studentów, która
dość szybko zmienia się w kwestię morderstwa. Niejasne przesłanki i genialne
przeczucia Delaware’a, który już na dobre zarzucił praktykę psychologiczną,
doprowadzają czytelnika po mniejszych i większych dłużyznach do mordercy.
Przyznać muszę, że jego osoba była dla mnie zupełnym zaskoczeniem, nijak nie
pasowała do przesłanek pojawiających się w tekście. Gorzej – wydała się
nieprawdopodobna.
Ale przeczytać można.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz