Igor Kostin, Czarnobyl. Spowiedź reportera, Albatros.
Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2006, 239 s.
Dwadzieścia lat po wybuchu reaktora w Czarnobylu, skutki tej
tragedii są wciąż odczuwalne. Nazwany przez Washington Post
„człowiekiem-legendą”, Igor Kostin 26 kwietnia 1986 roku przeleciał nad
elektrownią zaledwie kilka godzin po tym, jak rozpętało się tam piekło. Jedyne
zdjęcie, jakie udało mu się wtedy zrobić, obiegło cały świat. Los Kostina
połączył się nierozerwalnie z losem Czarnobyla. Wstrząśnięty rozmiarami
zdarzenia, reporter pozostał na miejscu, by obserwować ewakuację, rozmawiać z
ludźmi, którzy mieli kontakt z radioaktywnymi odpadami (większość z nich potem
zmarła). Jego książka to niezwykłe świadectwo katastrofy, spisane i
sfotografowane przez jej świadka i uczestnika. Zawiera wiele unikatowych zdjęć.
Do tej pory kwestia zagrożenia po wybuchu reaktora w
Czarnobylu jest sporna. Igor Kostin pisze o niebezpieczeństwo nie tylko dla
Ukrainy i Białorusi, ale dla połowy Europy również. Z drugiej strony badania
różnych niezawisłych naukowców znacznie minimalizują zagrożenie wynikłe z
katastrofy, do której doszło w kwietniu 1986 r. Niezależnie od tych ustaleń,
pewnym jest, że awaria elektrowni stała się wielką tragedią.
Igor Kostin to fotoreporter, który od początku dokumentował
poczynania ludzi mających ograniczyć straty do minimum. To on zrobił zdjęcie
uszkodzonego reaktora tuż po wypadku. Chociaż zużył cały film, zachowała się
tylko pierwsza klatka, reszta – została naświetlona. Kostin towarzyszył
likwidatorom – ludziom usuwającym resztki uranu, ubranym w nieodpowiednie
kombinezony, które właściwie wcale nie chroniły przed promieniowaniem. Była to
armia „robotów biologicznych”, żołnierzy radzieckich. Obiecano im żołd
kilkukrotnie wyższy od normalnego, jeśli zdecydują się pracować przy samym
reaktorze. Pracowali tylko jeden dzień, potem dostawali dyplom, 100 rubli i
zwolnienie z wojska. Jak napisał w komentarzu do swych zdjęć Kostin: „Życie
jednego człowieka nie ma w ZSRR żadnej wartości”.
Są również zdjęcia „dachowych kotów” – dozymetrystów, którzy
szli w miejsca najbardziej napromieniowane, gdzie poziom radioaktywności
wynosił do 10 tysięcy rentgenów. W tej bezpośrednio najgroźniejszej strefie
przebywali po 40 sekund, chronieni ciężkimi kombinezo- nami z elementami ołowiu.
Wszystko musiało być robione ręcznie, bo sprzęt
elektroniczny po prostu w tamtym miejscu „wariował” i przestawał działać.
Kostin udokumentował budowę sarkofagu, znalazł się również w środku, pod tonami
betonu, aby zobaczyć (i sfotografować) resztki reaktora. Ciemność wokół
sylwetki fotografowanego i świadomość przebywania w takim miejscu przyprawia o dreszcze.
Kostin umieścił w książce również zdjęcia z opuszczonej
Prypeci. Mieszkańcy mieli dwie godziny na zebranie swojego dobytku. Rzędy
autokarów wywoziły ich z daleka od miejsca, w którym mieli spędzić spokojne i
wygodne życie. Są również zdjęcia opuszczonych wiosek i poszczególnych chat,
cmentarzy samochodów rozciągających się na wiele kilometrów, lasów zielonych i
pięknych, do których nie można wejść, bo na granicy zadrzewienia stoi znak z
ostrzeżeniem przed promieniowaniem.
Fotografie Kostina są pełne dynamizmu. Każda opowiada jakąś
historię, ukazuje czyjeś życie. „Czarnobyl. Spowiedź reportera” nie jest laurką
napisaną pod komunistyczne władze ZSRR. Owszem, Kostin wychwala dzielność
żołnierzy i wszystkich tych, którzy pomagali w usunięciu skutków awarii, ale
przy tym w gorzkich słowach pisze, jak potem zostali pozostawieni samym sobie,
nie udzielono im żadnej pomocy ani medycznej, ani finansowej. Fotografie te, to
ważny wkład w zrozumienie tego, jak bardzo zakłamane były elity ZSRR i jak
ofiarni byli zwykli zjadacze chleba.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz