Jonathan Kellerman, Test krwi, Zysk i S-ka, Poznań 2001, 210
s.
Alex Delaware nigdy jeszcze nie spotkał się z podobnym
przypadkiem. Pięcioletni Woody Swope jest bardzo ciężko chory, a jednak jego
rodzice nie wyrażają zgody na kurację, która może uratować mu życie. Alex
jedzie do szpitala, by przekonać ich do zmiany decyzji. Na miejscu okazuje się,
że zarówno rodzice, jak i syn zniknęli, a w obskurnym pokoju hotelowym, w
którym się zatrzymali, pozostałą tylko plama krwi a podłodze...
Szczerze powiedziawszy thriller byłby całkiem niezły, gdyby
na koniec Alex Delaware ponownie nie udawał Jamesa Bonda. Cała intryga związana
z pięciolatkiem i jego rodziną jest błyskotliwie wymyślona. Apodyktyczny
ojciec, wyciszona do granic możliwości matka i córka zachowująca się jak
zawodowa prostytutka to postacie, które sugerują, że nie wszystko w tej
rodzinie jest w porządku. Ale patologia to dopiero wierzchołek góry lodowej
skrywającej tajemnice miejsca ich zamieszkania. Kellerman się postarał i dał
popis niczym nie ograniczonej wyobraźni. Delaware szukając zbiegów trafia
dodatkowo na dziwaczną, pozornie niegroźna sektę „Dotknięcie”. Wszystko robi
się coraz bardziej zagmatwane, a czas ucieka i pięciolatek wkrótce umrze, jeśli
nie otrzyma pomocy lekarskiej. Dawno już nie czytało mi się Kellermana z taką
przyjemnością, bo i wiedza fachowa pisarza miała pole do popisu, i jego
fantazja.
Ale koniec schrzanił. Przedobrzył. Zrobił z ciekawego
thrillera typowy hollywoodzki produkt, gdzie musi być dużo huku i akcji.
Niepotrzebnie.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz