John Maxwell Coetzee, Mistrz z Petersburga, PIW, Warszawa
1997, 254 s.
Fiodor Dostojewski prowadzi prywatne śledztwo w sprawie
tajemniczej śmierci swojego pasierba, który spiskował w kręgu anarchistów. Ten
fikcyjny epizod z życia wielkiego pisarza rozgrywa się w pełnym napięć
Petersburgu Anno Domini 1869. Dostojewski będąc między młotem (carska Ochrana)
a kowadłem (radykalny anarchista Nieczajew), próbuje dociec, czy młody Paweł
Isajew popełnił samobójstwo, czy skrytobójczo uśmierciła go policja - czy też
sprawcą był jeszcze kto inny...
Z historyczno-kryminalną intrygą splata się w tej powieści
wątek miłosny - fascynacja pisarza gospodynią Pawła i jej córką. Fikcyjne
perypetie pisarza wiele mówią o rzeczywistym Dostojewskim: Coetzee z ogromnym
znawstwem ukazuje jego postać i epokę, której problemy dotyczą także nas
współczesnych. Mistrz z Petersburga subtelnością konstrukcji oraz mistrzowską
prostotą stylu dowodzi rangi autora, w którym znawcy dostrzegają przyszłego
noblistę.
Coetzee postanowił popuścić wodze fantazji i stworzyć
fikcyjny epizod w życiu Fiodora Dostojewskiego. Popuścił te wodze aż za nadto,
przypisując rosyjskiemu pisarzowi nieprawdziwe uczucia, uśmiercając jego
pasierba w innym czasie i okolicznościach niż to się działo w rzeczywistości i
tworząc po prostu wariację na temat okoliczności, które zainspirowały powstanie
„Biesów”. Słabą wariację, moim zdaniem.
Znajomość realiów dziewiętnastowiecznego Petersburga czerpał
Coetzee chyba tylko i wyłącznie z prozy Dostojewskiego, a to, czego tam nie
znalazł, dopisał na chybił trafił, zdarzają się zatem w „Mistrzu z Petersburga”
lapsusy nieznośne i irytujące, ale o tym później.
Coetzee sprowadza Dostojewskiego do stolicy Imperium
Rosyjskiego pod fałszywym nazwiskiem i pod wymyślonym pretekstem wielkiej
miłości do pasierba, który zaplątał się w towarzystwo rewolucjonistów i przez
to poniósł śmierć. Cóż... Dostojewski (ten prawdziwy, nie Coetzee’a) w owym
czasie miał już dość luźne kontakty z Pawłem Isajewem, który nota bene od
towarzystwa Nieczajewa i spółki trzymał się z daleka. W „Mistrzu z Petersburga”
Dostojewski drąży, śledzi i docieka, dlaczego jego pasierb poniósł śmierć.
Pomimo tego, że jest poszukiwany przez wierzycieli, nie boi się zjawiać na
policji i upominać się o odzyskanie dokumentów młodego Isajewa. Zamieszkuje w
pokoju kiedyś wynajmowanym przez zamordowanego, zbliża się do wdowy
wynajmującej ów pokój i do jej córki. Miłość Dostojewskiego do pasierbia ma wymiar
niemalże mistyczny. Bohater „Mistrza” jest człowiekiem rozbitym, udręczonym i
opętanym tak przez swe myśli, jak i chorobę – epilepsję. I co pewien czas snuje
opowieści żywcem wyjęte z „Biesów”: jest Lebiatkin z siostrą, Paweł Isajew do złudzenia
przypomina Szatowa, pojawia się i sam Nieczajew, „ukryty” w „Biesach” pod
nazwiskiem Wierchowieńskiego.
Coetzee tworzy nawet inspirację do istoty szaleństwa
Stawrogina (kolejnego bohatera „Biesów”). Jakiż odrażający, pedofilski erotyzm
epatuje ze sceny, kiedy do Dostojewskiego tuli się mała Matriona, ten dobór
słów i kontekst insynuujący pociąg pisarza do niewinnego dziecka. Jakby właśnie
ta chwila stała się zalążkiem sytuacji, którą później znaleźć można w
uzupełnieniu „Biesów”, w rozdziale „U Tichona”. Naprawdę, nie da się oddzielić
wymysłów Coetzee od tego, co stworzył Dostojewski. Różnica jest jednak taka, że
z powieści Południowoafrykańczyka wieje nudą, podczas gdy Dostojewski tworzył
postaci namiętne, szalone i nieprzewidywalne.
Brud, nieszczęścia i upadek najbiedniejszych opisany przez
Coetzee nie przekonuje, jest tylko kalką słów autora „Zbrodni i kary”. Nie ma w
powieści „rosyjskiego ducha”, ruchy, gesty, słowa są miałkie, nijakie. Nawet
kiedy bohaterowie piją herbatę, nie czuć w tym rosyjskiej celebracji, nie ma
słowa o samowarze. Jest za to pośpiech. Nawet kiedy bohaterowie zapalają świece
przed szkicem Isajewa, jest w tym jakaś sztuczność, a świece – woskowe, tak
drogie wówczas i rzadkie, używano na co dzień bowiem wówczas świec łojowych. I
szkoła Matriony, i jej zabawy z koleżankami z klasy – przecież tak nie było!
Wprowadzenie takich pojęć do reszty odbiera przyjemność czytania. I to
sprowadzenie Dostojewskiego do pozycji erotomana i pedofila, opisuje ponure
sceny, które zamiast poruszać – irytują.
Chciał oddać Coetzee cześć Dostojewskiemu. A znudził, mnie
przynajmniej, niepomiernie. O wątku kryminalnym nie ma nawet co wspominać, bo go
nie ma! Jest mistyka, filozofia i rewolucjonizm, są wędrówki do siedziby
ochrany, na cmentarz i miejsce zbrodni, ale nie ma wyjaśnienia: kto zabił. I w
sumie nawet się tego nie spodziewałam. Sądziłam jednak, że fikcyjny epizod z
życia Dostojewskiego będzie bardziej zręcznie opisany, ciekawiej. Książka mnie
nie poruszyła, znudziła raczej i zawiodła. Ale chętnie przeczytam inną powieść
Coetzee, sprawdzę jak czuje się „na swoim podwórku”, na afrykańskim kontynencie,
w tamtejszym słońcu i opisując tamtejsze konflikty.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz