Gillian Flynn, Zaginiona dziewczyna, G+J, Warszawa 2013, 652
s.
Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą
właśnie piątą rocznicę ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego
domu nad rzeką Missisipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie
i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w
sobie wiele goryczy - ale czy rzeczywiście jest zabójcą? Z siostrą Margo u boku
próbuje udowodnić swoją niewinność. Jednak jeśli Nick nie popełnił zbrodni,
gdzie w takim razie podziewa się jego cudowna żona?
Czytając retrospekcje Amy z każdą chwilą wściekałam się
coraz bardziej. Kiedy zaczynała pisać swój pamiętnik miała 32 lata. Tymczasem
jej słownictwo i podejście do życia przypominało egzaltowanie głupiutkiej
nastolatki. Wrażenie potęguje ubieranie niektórych kwestii w pytania i
odpowiedzi rodem z quizów psychologicznych na poziomie magazynów dla
podfruwajek, określanie siebie mianem dziewczyny i permanentne starania o
zmienianie wszystkiego w znaczące wspomnienia. Wraz z kolejnymi odsłonięciami
wpisów z pamiętnika, Amy przybywa lat, ale nadal pozostaje beznadziejnie naiwną
romantyczką urządzającą swemu mężowi w każdą rocznicę poszukiwanie skarbów
wiodących ścieżkami ostatniego roku. Ta kobieta jest po prostu beznadziejna.
Zastanawiałam się, skąd tyle zachwytów nad książką Gillian Flynn, skoro autorka
zaproponowała totalnie odmóżdżoną bohaterkę, a i jej męża nie dawało się
polubić. Zamiast skupić się na poszukiwaniu żony snuł dywagacje na temat
przeszłości, roli internetu i zesłania z Nowego Jorku do rodzinnego miasta
gdzieś w Missouri. Jak rzadko kiedy, miała ochotę zostawić powieść
niedoczytaną. Byłam na stronie dwusetnej, do przeczytania miałam jeszcze 450
stron i mroziło mnie z obrzydzenia, że wciąż i wciąż będzie w centrum uwagi
pretensjonalna Amy Elliott-Dunne.
A potem poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę.
Zaskoczenie było zupełne i niespodziewane, a ja poczułam się oszołomiona i
zmanipulowana. Od tej chwili też, powieść Flynn zupełnie zmieniła swój bieg.
Wszystko przyspieszyło, główni bohaterowie – małżeństwo Dunne’ów zaczęli
odkrywać swoje tajemnice i ukryte do tej pory cechy charakteru. Nadal nie dało
się ich polubić. Nie wzbudzali nawet cienia sympatii. Flynn poruszyła jednak
istotną kwestię – jak dobrze czy też jak mało znamy osobę, z którą chcemy
dzielić życie, ile jest kreacji w przedstawianiu się partnerowi, ile schlebiania
jego gustom? Autorka prowadzi z czytelnikiem grę w kotka i myszkę, stwarza
pozory i przekonuje, że prawo do prywatności może się czasami wymknąć spod
kontroli i doprowadzić do zranienia partnera.
Koniec powieści jest zaskakujący i przewrotny. Wydaje się,
że Flynn do końca postanowiła trzymać czytelnika w niepewności, a przy tym
zakpiła z konwencji. „Zaginiona dziewczyna” warta jest przeczytania, warta
przemęczenia się przez pierwszych kilkaset stron. Wszystko ma swój cel,
wszystko jest napisane po coś. Polecam.
Moja ocena: 5
Gorąco rekomenduje Ci również poprzednie książki Flynn, każda jest co najmniej dobra :)
OdpowiedzUsuńA na podstawie Zaginionej Dziewczyny w kinach pojawi się niedługo film w reżyserii - uwaga - Davida Finchera. Szykuje się niezłe widowisko :)
Uuu, to ja koniecznie muszę obejrzeć i rozejrzeć się za jej wcześniejszymi książkami też :)
OdpowiedzUsuń