Jonathan Kellerman, Nad krawędzią, Amber, Warszawa 2007, 392
s.
Wina Jameya Cadmusa nie budzi wątpliwości. Chłopak uciekł ze
szpitala psychiatrycznego, a wkrótce potem znaleziono go nad ciałem
zamordowanego mężczyzny – kolejnej ofiary w serii brutalnych zabójstw w Los
Angeles. Adwokat zamierza przekonać sąd o niepoczytalności swojego klienta i
prosi doktora Delaware o opinię. Dla Aleksa sprawa nie jest jednak tak
oczywista. Czy wskazówek należy szukać w psychodelicznych wizjach Jameya,
starym pamiętniku, makabrycznym dziele sztuki? Czy potworne zbrodnie naprawdę
są aktem szaleństwa czy może ich plan zrodził się w zimnym, wyrachowanym
umyśle...
Jamey Cadmus wyróżniał się bardzo wysokim IQ i fakt ten
rzutował na całe jego życie od dzieciństwa począwszy. Z jednej strony Amerykanie
mają bzika na punkcie jednostek wybitnie uzdolnionych, a z drugiej - społeczeństwo
traktuje takich ludzi, jak odmieńców odstających od przeciętnie uzdolnionej
większości, z którymi nie bardzo wiadomo co robić. Część thrillera Kellermana
to właśnie ukazywanie tej dwoistości postrzegania jednostek innych niż ogół. Specjalne programy mają ułatwić bardzo
inteligentnym dzieciakom samorealizację, skazują ich jednocześnie na izolację,
na przebywanie w towarzystwie równie uzdolnionych, na brak kontaktu z innymi rówieśnikami.
Jamey Cadmus miał nie tylko wysoki iloraz inteligencji. Miał
również problemy psychiczne, stał się outsiderem nawet w wyizolowanej grupie
wybitnie uzdolnionych. Zamknięty w szpitalu psychiatrycznym w końcu z niego
uciekł. Znaleziono go nad zmasakrowanymi zwłokami. I tu wkracza Alex Delaware,
do którego Jamey dzwonił w noc ucieczki. Fabuła jest zawiła, acz logiczna.
Delaware podąża śladem poczynań Jameya sprzed załamania nerwowego, odnawia
stare znajomości, zanurza się w mniej przyjazne zaułki Los Angeles. Wszystko po
to, by odpowiedzieć na pytanie czy chłopak był zdolny do popełnienia zbrodni.
I wszystko byłoby dobrze, bo tym razem Kellerman z umiarem
dozuje brawurę byłego psychologa, aż dochodzimy do momentu, kiedy autor niepotrzebnie
zaczyna piętrzyć trudności. Bezmyślność Delaware’a jest nie tylko wydumana, ale
i irytująca. Nagłe zaślepienie wydaje się służyć tylko wydłużeniu wątku i
przeciągnięciu ukazania kulminacyjnego momentu o kilkadziesiąt stron. Cała
przyjemność z czytania ulotniła się ze mnie niczym powietrze z nieszczelnego
balonu. Szkoda, bo poza tym „Nad krawędzią” wyróżniał się spośród innych książek
Kellermana naprawdę ciekawym pomysłem. Wszystko zepsuł pęd Autora do
zwiększenia objętości książki.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz