Aleksandra Marinina, Śmierć i trochę miłości, W.A.B.,
Warszawa 2007, 318 s.
Kolejna powieść Aleksandry Marininy o przygodach
błyskotliwej major Anastazji Kamieńskiej, rozpoczyna się w momencie dla
bohaterki wyjątkowym: w przeddzień jej ślubu. Podczas gorączkowych przygotowań
Anastazja otrzymuje anonimowy list: „Nie rób tego. Pożałujesz!”
Muszę przyznać, że byłam skonsternowana przeczytawszy
„Śmierć i trochę miłości”. Jest to chyba najbardziej mroczna z dotychczas
przeczytanych powieści Marininy, chwilami ociekająca ohydą i wszystkimi
grzechami Moskwy.
Jak na ironię dużo i w powieści miłości, bo Kamieńska
zdecydowała się w końcu na ślub. Przygotowania są nietypowe, podobnie jak nietypową
kobietą jest Kamieńska. Chęć by wszystko odbyło się bez ostentacji i
niepotrzebnego marnowania pieniędzy doprowadza do sytuacji niemalże karykaturalnej.
Karykaturalnej u kogoś innego, bo pójście do ślubu w czerni jest pomysłem
typowym dla milicjantki i nie wydaje się niestosowne.
A na pewno nie bardziej niż zabijanie potencjalnych panien
młodych w moskiewskich urzędach stanu cywilnego, między innymi w tym, w którym
pani major zmienia stan cywilny. Kamieńska co prawda ma urlop, ale przecież jej
taki drobiazg nie stanie na przeszkodzie, podobnie jak polecenie szefa. Włącza
się do śledztwa i zagłębia się w brudny świat rosyjskiej stolicy. Marinina ma
świetne oko i wyczucie. Moskwa opisywana przez nią tętni życiem, namiętnością i
bezprawiem. Pisarka dosłownie przenosi czytelnika w lata dziewięćdziesiąte wraz
z jego nonsensami, bogactwem i smutkiem.
W „Śmierci...” Marinina nie skupia się na przestępczości
zorganizowanej, wątki sensacyjne odsunięte są na bardzo daleki plan. Tym samym „Śmierć...”
jest najprawdziwszym kryminałem i chociaż osoby mordercy dość łatwo się
domyślić, to fakt ten nie psuje lektury.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz