Jodi Picoult, Linia życia, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011,
544 s.
Garść wspomnień – tylko to pozostało dziewczynie imieniem
Paige po matce, która opuściła ją w wieku pięciu lat. Dorosła Paige wyprowadza
się z rodzinnego Chicago, pozostawiając tam samotnego ojca. Marzy o szkole
plastycznej, wychodzi za ambitnego lekarza – i wkrótce sama zostaje matką.
Przytłoczona domowymi obowiązkami, Paige nie może zapomnieć o tym, że wychowała
się w niepełnej rodzinie; ten żal, w połączeniu z prześladującymi ją dawnymi
grzechami, odbiera jej poczucie wartości, każąc wątpić we własną zdolność do
poświęcenia się dziecku. Opisując walkę, którą toczy Paige, Jodi Picoult
stworzyła niebywale wyrazistą powieść, szczegółową, sugestywną i pasjonującą,
dotykającą kwestii i uczuć, które są bliskie każdemu z nas.
Czasami Jodi Picoult rezygnuje w powieściach z sali sądowej
i wątki kryminalnego. „Linia życia” do takich powieści należy. I nie ukrywam,
że taką Picoult wolę. I chociaż mniej więcej wiem, jak będzie przedstawiona
narracja, że autorka dołoży wszelkich starań, aby to, o czym pisze ukazane
zostało jak najlepiej, jakby sama Picoult nic innego przez całe życie nie
robiła, tylko (jak w przypadku „Linii życia”) doskonaliła się w rysunku i
zajmowała końmi, to dojdzie jeszcze konkretna historia, w którą zagłębię się
bez pamięci, za to z przyjemnością.
To przygotowanie do każdej powieści jest u Picoult
niesamowite. „Linia życia” już od pierwszych stron przesycona jest miękką
kreską kreślonych portretów i odrobiną magii. Zdolności Paige, chociaż mogłyby
się wydawać wydumane, nie są takie, nie irytują, a całość układa się w dość
bolesną opowieść o poczuciu odrzucenia i osamotnienia.
Dorastanie bez matki, która odeszła nie jest ani łatwe, ani
przyjemne. Stawianie siebie ponad dobro dziecka to największy egoizm i grzech,
jaki może popełnić kobieta. Odejścia w poszukiwaniu siebie nie da się bowiem
usprawiedliwić, przynajmniej moim zdaniem. Bo dziecko matki potrzebuje, jej
miłości, obecności, rad i rozmów. Jeśli tego nie ma, dziecko na zawsze
pozostanie niepełne, niepewne siebie i swych możliwości. I taka właśnie stała
się Paige. Z jednej strony nadmiernie samodzielna, z drugiej – zagubiona niczym
sześciolatka. I chociaż oddaje siebie i swe uczucia dla męża, to uczucie
niedowartościowania tkwi w niej niczym cierń. I jątrzy. A potem ona zostaje
matką i jest pozostawiona samej sobie, bo mąż musi robić karierę i wszystko się
sypie, wszystkie lęki wyolbrzymione dodatkowym stresem, uwidaczniają się i
doprowadzają kobietę do granicy, po której przekroczeniu nie będzie już
odwrotu.
Opowieść o dzieciństwie Paige, jej dorastaniu i małżeństwie
z Nickiem, który dla niej zerwał z kontakty z rodzicami, opisana jest gładko i
bez potknięć. Druga część książki, kiedy Paige szuka samej siebie i
dowartościowania również tchnie autentycznością i co zaskakujące, dopiero
końcowy etap wydawał mi się nie tyle najmniej dopracowany, co rozczarowujący.
Wszystko się rozmywa, jakby autorka nie mogła się zdecydować, jak poprowadzić
dalsze losy małżeństwa. Poświęcenie siebie w imię dobra rodziny, wręcz
ukorzenie się sprowadza Paige do roli podmiotu, który nie ma prawa do
samostanowienia. Płaci nie tylko za swoje błędy, ale również za błędy swojej
matki. Z sytuacji, w jakiej się znalazła nie ma dobrego wyjścia, bo chociaż
wraca do zarzuconego malowania, nie jest to powrót o jakim marzyła, jest to
zaledwie pretekst, uwodzenie męża niezłomnego w swym gniewie i swej dumie.
Emocje u Picoult buzują i po raz pierwszy zabrakło mi dalszego
ciągu. Wyszło jak w życiu, kiedy po chwilach smutnych następują radosne, a
potem przeplatanka się powtarza. Tymczasem autorka zamknęła czytelnikowi drzwi
przed nosem, uznając, że czas kończyć opowieść.
Podobała mi się „Linia życia”, ale tak nie do końca. Jak to
u Picoult – jest wiele problemów, które trzeba rozwiązać i część pisarka
pozostawia czytelnikowi do przemyślenia. Czasami wracam myślą do Paige i
hipotetycznego ciągu dalszego. Do jej życia. Rzadko myślę o bohaterach
przeczytanych książek, ale historia tej dziewczyny, matki pełnej obaw,
pozostawiła we mnie tyle pytań i wątpliwości!
Moja ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz