Daphne du Maurier, Moja kuzynka Rachela, Iskry, Warszawa
1992, 293 s.
Filip Ashley od dzieciństwa mieszka z wujem, zatwardziałym
starym kawalerem, w cichej posiadłości ziemskiej w Kornwalii. Pewnej zimy
Ambroży Ashley postanawia wyjechać dla poratowania zdrowia do słonecznej,
ciepłej Italii. Tam poznaje tajemniczą Rachelę Coryn i wkrótce decyduje się ją
poślubić. Filip dowiaduje się o całej sprawie z listów wuja - dziwnych, pełnych
niedomówień, a w końcu nawet alarmujących. Nieznana Rachela jawi się młodemu
człowiekowi jako demon zła, przebiegłości i występku. Kiedy więc Ambroży Ashley
umiera we florenckiej willi żony, Filip nie wierzy, że była to śmierć z
przyczyn naturalnych i postanawia napiętnować zabójczynię. Wkrótce po powrocie
do Kornwalii dostaje od niej list...
Od razu się przyznam, że straciłam cały sentyment do Daphne
du Maurier dowiedziawszy się, że jej najlepsza (moim zdaniem) książka –
„Rebeka” – jest zwykłym plagiatem. Od tej pory jakoś inaczej patrzę na
twórczość tej pani. To tak tytułem wyjaśnienia, dlaczego mogę nie być do końca
sprawiedliwa w ocenie „Mojej kuzynki Racheli”.
Mamy w tej powieści i tajemnice, i namiętność i poplątane
wątki psychologiczne. Tytułowa Rachela uosabia typową femme fatale, która gdziekolwiek się pojawi, sieje zamęt i śmierć.
Ma przy tym nieodparty urok, na jaki potrafi się złapać każdy mężczyzna. To
kobieta z tajemniczą przeszłością. Nie do końca wiadomo, jakie powody nią
kierują i jaka była jej rola w życiu Filipa Ashley’a. Niewątpliwie odcisnęła
niezatarte piętno na jego sumieniu i skazała go na żywot pełen wahań i
domysłów. Ale po co? Dlaczego? Tego się raczej nie dowiemy.
Wszystko w „Mojej kuzynce Racheli” jest pogmatwane, mroczne.
Męski szowinizm miesza się z kobiecą przebiegłością. Wraz z rozwojem akcji
powieść staje się coraz bardziej przewidywalna. Pojawiają się różne odcienie
zazdrości i zaborczości. Pojawia się również niemoc i głównego bohatera, a
autorka zaczyna prowadzić z czytelnikiem dziwną grę. Wciąż udowadnia fatalność
Racheli, jej nietypowe zachowanie, stwarza mnóstwo pozorów. I czyta się to
nawet ciekawie, aby się dowiedzieć: co dalej, jak to naprawdę było. I wówczas,
jak w życiu: czytelnik pozostaje przy niewiadomym, przy pytaniach, na które nie
ma odpowiedzi. Zostają domysły.
Ujmę to tak: jak na powieść psychologiczną, jest w niej za
mało głębi i wyrazistości. Jak na książkę typowo rozrywkową – jest zbyt
dziwacznie zakończona. I tak źle, i tak niedobrze. Rozumiem, że taka była
intencja autorki. Ale tym samym czytanie „Mojej kuzynki Racheli” przypomina
otwieranie wielkiego pudła z prezentem, gdzie pośród kulek styropianu znajdujemy
po długim szukaniu małą kartkę z nabazgranym wielkim znakiem zapytania. Dużo
poniesionego wysiłku nieadekwatnego do wyniku. Du Maurier nie była aż tak dobrą
pisarką, by pozwolić sobie na taki właśnie koniec. Dostarczała rozrywki. Zabawa
w psychologa wyszła jej średnio.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz