Jerzy Stuhr, Stuhrowie. Historie rodzinne, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2008, 280 s.
W drugiej połowie XIX wieku pradziadek Jerzego Stuhra -
Leopold - przyjeżdża do Krakowa, gdzie kupuje kamienicę w Rynku Podgórskim i
zakłada restaurację. Od tego czasu w pasjonującej historii krakowskiej rodziny
Stuhrów mieszają się wątki polskie, austriackie, czeskie i węgierskie. Opowieść
doprowadzona do dnia dzisiejszego pokazuje jak rodzinna historia obecna jest w
życiu rodziny i kształtuje Jerzego Stuhra i jego dzieci: Maćka i Mariannę.
Dodatkowym smaczkiem książki jest bogaty wybór fotografii z rodzinnego archiwum
oraz przygotowane przez Mariannę Stuhr rodzinne drzewo genealogiczne.
Świadomość skąd się pochodzi i
jakich się miało przodków jest istotna. I nie mam tu na myśli dążności do
udowodnienia, że antenat legitymował się herbem i był szlachcicem (mniejsza o
to, że mieszkał nie lepiej niż sąsiad chłop). Chodzi o najzwyklejszą, a przy
tym najważniejszą wiedzę o tym kim byli pradziadowie i ich przodkowie, jakie
mieli korzenie; bo przeszłość rzutuje na teraźniejszość, na to jak nas
wychowano i kim jesteśmy.
Jerzy Stuhr opisuje dzieje swojej
rodziny ukazując przy tym jej niezwykłość. Leopold Stuhr z młodą żoną Anną
przybyli do Krakowa z Austrii. Patrząc na zdjęcie Leopolda odnosi się w
pierwszej chwili wrażenie, że to sam Jerzy Stuhr w jednej ze swych ról, z
doklejonym sumiastym wąsem. Podobieństwo aktora do swego pradziadka jest wręcz
fenomenalne, a opowiadana historia jest tym bardziej wyrazista, że materiału
fotograficznego w „Stuhrach” jest wiele, dzięki czemu odniesienia do tego, co
było nie są tylko słowami, ale i obrazami przywołanymi bezpośrednio z
przeszłości. Stary różowy serwis, serwantka, w której ów serwis stoi, portrety
i stuletnie zdjęcia, wspomnienia z II wojny światowej, niemalże cudowne
zwolnienie z obozu oświęcimskiego, wspomnienia starobielskie, z jednej strony
zwyczajne życie, z drugiej – losy splątane z historią Krakowa i Polski.
Jerzy Stuhr zawsze znany był
bardziej ze swych dokonań aktorskich niż z doniesień z życia prywatnego. I
chociaż w „Stuhrach” opisuje swoje dzieciństwo, lata studiów, małżeństwo z Barbarą
Kóską, potem narodziny dzieci; czyni to w sposób wstrzemięźliwy. Skupia się na
tym co najlepsze, najciekawsze, najbardziej wartościowe, jeśli były jakieś
skandale – pomija je milczeniem. I dobrze. Nie oczekiwałabym od pana Stuhra
wiwisekcji w stylu Kingi Rusin, tarzania się w spazmach po dywanie i
rozpatrywania nieszczęść. „Stuhrowie” to kronika całej rodziny, a nie tylko
autobiografia znanego aktora. To pragnienie przekazania pewnych wartości, o
których tak często teraz zapominamy. Chwilami zbyt wiele jest dydaktyzmu, tekst
staje się poprawny, dowcip gdzieś ginie. Ale przecież pan Stuhr jest aktorem,
nie pisarzem. I udało mu się stworzyć lekturę ciepłą, szybką w czytaniu,
przyjemną dla oka (przypominam o ilości zdjęć). Kto spodziewa się taniej
sensacji – będzie zawiedziony, kto chce historii przedwojennego Krakowa i
sposobu myślenia ówczesnych mieszczan – nie rozczaruje się.
Szkoda tylko, że sielski obrazek
nieco stracił na wyrazistości w ostatnim roku. Ale nawet wówczas Stuhrowie
zachowali wstrzemięźliwość i nie pobiegli do „Vivy” czy „Gali” z opowieścią o
strasznym kryzysie i wywiadem na wyłączność.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz