William
Faulkner, Gambit, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1963, 280 s.
Opowiadania zawarte w tomie pt. „Gambit” powstawały i
ukazywały się luźno w periodykach amerykańskich na przestrzeni dziesięciolecia
1939-1949. W polskim przekładzie zachowujemy ten sam układ, w jakim ukazały się
one w pierwszym wydaniu książkowym, traktując je jako całość złożoną z epizodów
połączonych przede wszystkim osobą głównego bohatera. Jest nim Gavin Stevens,
spośród mieszkańców Faulknerowskiego hrabstwa Yoknapatawpha postać najbardziej
może służąca swoistej demagogii i retoryce pisarza, tu jednak występująca w
najlepszej swojej roli – detektywa ludzkich namiętności. Stąd też wynika
wspólny wszystkim tym opowiadaniom nastrój gry, ryzyka, „gambitu” – kiedy to
rozgrywający podstawia pod bicie jeden z pionków dla uzyskania ostatecznego
zwycięstwa. Choć tylko w ostatnim z opowiadań, tytułowym, Faulkner wprowadza
wyraźną analogię z grą (szachy), element ryzyka, rozgrywki dominuje nad całym
tomem.
Można „Gambit” odczytywać dwojako – jako kryminałki napisane
przez Faulknera i jako opowiadania o elementach ryzyka i rozgrywki (co sugeruje
notka na wkładce), a co za tym idzie – stworzyć pole do popisu wszelakim literaturoznawcom.
Ja się na literaturze nie znam. Ja ją czym i daleka jestem
od jakiegokolwiek rozkładania jej na czynniki pierwsze, dokonywania
dekonstrukcji czy reinterpretacji tekstu. Wolę mieć przyjemność z czytania
tekstu niż wywlekania zeń wnętrzności, których być może wcale w nim nie ma. Tym
samym pozwolę sobie potraktować utwory z „Gambitu” jako opowiadające o ludzkich
zbrodniach. Ludzkie emocje i popędy, które popychają ich do popełniania czynów
karygodnych łatwiej zrozumieć, chociaż w wielu przypadkach trudno się z nimi
zgodzić.
Główny bohater – Gavin Stevens jest prokuratorem hrabstwa i
z racji pełnionej funkcji ma do czynienia z morderstwami, kradzieżami i
wszystkim tym, co wymienione jest w kodeksie karnym. Oprócz samej zbrodni,
Faulkner buduje całe tło konfliktu sięgającego nieraz kilkadziesiąt lat wstecz.
Tak jest w przypadku „Dymu”, „Małpiaka” czy tytułowego „Gambitu”. Uparci i
ubodzy farmerzy to niezbyt wielkie pole do popisu, a jednak Faulnerowi udaje
się zaciekawić czytelnika. Kolejne partie tekstu nie tylko dotyczą obyczajów i
życia codziennego, ale też krok za krokiem zbliżają nas do rozwiązania zagadki.
Odnośnie pierwszego opowiadania – „Dym” – przeskakiwałam z nazwiska na nazwisko
typując „swego” mordercę w miarę rozwoju akcji. Z pokorą przyznaję, że i tak
nie trafiłam, chociaż na koniec postać zbrodniarza wydała mi się oczywista.
„Małpiak”, „Wskazówka na wodzie” i „Do jutra” to nie tyle
opowiadania o zbrodni, ile o ludzkich, a dokładniej – męskich emocjach.
Wspomniani już farmerzy, chociaż niby prymitywni i daleko im bystrością umysłu do
takich osobistości jak prokurator hrabstwa, to przecież jednak to też ludzie.
Też czują i kochają, też się potrafią przywiązać do drugiego człowieka i nie
ważne, że ogólnie stronią od bardziej rozwiniętego (cywilizowanego?)
społeczeństwa (a może to społeczeństwo stroni od nich?).
Najbardziej przewrotna jest na pewno „Dwója z chemii”. Wbrew
pozorom nie opowiada o szkole ani o uczniach. Zawiera za to w sobie starą jak
świat prawdę, że człowiek uczy się przez całe życie.
Opowiadanie tytułowe opowiada o przeszłości i życiu
osobistym Stevensa. Nie ma żadnej kryminalnej afery, ale bohater tym razem musi
doprowadzić pewne sprawy do końca. Jest w tym pewien element ryzyka, acz
wytrwany gracz, a tak o prokuratorze hrabstwa z pewnością można powiedzieć,
powinien sobie mimo wszystko poradzić.
Przyznaję, że coraz przyjemniej czyta mi się Faulknera. Może
chodziło o przyzwyczajenie się do jego stylu, a może to kwestia krótkich i
zwięzłych form zaprezentowanych w „Gambicie”. Rozstrzygnie przyszłość, bo
pewnie niedługo sięgnę po jego „Zstąp Mojżeszu”, coby wrócić do Boona
Hogganbecka (tego z „Koniokadów”).
Moja ocena: 5.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz