Barbara W. Tuchman, Szaleństwo władzy, Książnica, Katowice
1992, 496 s.
Autorka analizuje cztery przypadki, jako przykłady władzy
absolutnej: mityczna opowieść o Troi, nieprawości papieży doby Renesansu,
którzy prowokują zrodzenie się protestantyzmu, błędy Korony Brytyjskiej, które
doprowadziły do utraty Ameryki przez Anglię w XVIII wieku, wojna domowa w
Wietnamie i udział w niej Amerykanów. Jest to, swego rodzaju, parada pychy i
okrucieństwa.
Pisząc o szaleństwie władzy Barbara Tuchman dokonała dość
niezwykłego wyboru przykładów. Zaczęła od mitu, potem zgłębiła rządy
renesansowych papieży, następnie przeskoczyła do XVIII wieku i amerykańskiej
wojny o niepodległość, by zakończyć monografię wojną w Wietnamie. Wyrażenie
„zakończyć” jest tu zresztą nieprecyzyjne i mylące, bowiem kwestia wietnamska
zajmuje tyle samo miejsca, co historie z renesansu i XVIII wieku razem wzięte.
Z kolei interpretacja homeryckiego eposu ma zaledwie 20 stron.
Podoba mi się styl Barbary Tuchman: precyzyjny i
przejrzysty. Pisząc o głupocie i pysze, łatwo popaść jest w nadmierne
samozadowolenie czy dokonywanie krzywdzących osądów, tym bardziej z pozycji
osoby znającej nie tylko przebieg wydarzeń, ale i jego konsekwencje. Autorka
ukazuje jasno, że jedynym czynnikiem, z którym człowiek nie potrafił sobie
poradzić do tej pory jest: władza. Pisze: „Poza sferą rządzenia człowiek
dokonał cudów.” Wystarczy spojrzeć na rozwój wszelkich nauk ścisłych przez
ostatnie sto lat, żeby zgodzić się z powyższych stwierdzeniem.
Tuchman nie jest pierwsza, która nie potrafi znaleźć sensu w
szaleństwie jakiemu ulegają rządzący. John Acton wsławił się powiedzeniem: „Każda władza
deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie.”
Jednym z moich ulubionych cytatów Alberta Camusa jest z kolei: „Polityka
i losy ludzkie są w rękach ludzi pozbawionych ideału i wielkości. Wielcy nie
zajmują się polityką.” A jednak rządzenie wciąż kusi i mami dużych chłopców o
niespełnionych ambicjach.
Pisząc o Troi, Tuchman przypomina wciąż otwartą alternatywę:
konia można było zniszczyć. Cóż, kiedy Priam ugiął się pod głosami rady. Konia
wciągnięto, a jak to się skończyło – wszyscy wiemy. Równie otwartą kwestią jest
– dlaczego władca Troi nie zdecydował się na odesłanie Heleny i tym samym
zapobieżenie konfliktowi trwającemu dziesięć lat. Że też Trojanie nie wkurzali
się, że z powodu kaprysu lalusiowatego Parysa muszą walczyć z hordami Danaów?
Pisząc o papieżach, Tuchman ukazuje jak pycha, polityka siły
i rozrzutność doprowadziły do reformacji. Korowód chciwych i wcale nie
„świętych” ojców Kościoła rozpoczyna Sykstus IV, który podniósł nepotyzm do
niespotykanych wcześniej rozmiarów. Za nim podąża Aleksander VI, niesławny
Rodrigo Borgia, ojciec równie niesławnych: Cezara i Lukrecji. Juliusz II był
autokratą i bardziej wojownikiem niż osobą świątobliwą. Medyceusz – Leon X –
bardziej zatracał się w rozkoszowaniu władzą niż w myśleniu o religii. Teatr i
sztuka wypełniły ulice Rzymu. A jednocześnie zbliżał się nieuchronny koniec
zjednoczonego chrześcijaństwa. To za jego czasów doszło do komercjalizacji
odpustów, chociaż jego poprzednik również się „zasłużył” na tym polu, wydając
odpusty, aby uzyskać środki na ukończenie nowej bazyliki Świętego Piotra.
Hadrian VI nie zdążył się narządzić i na stolcu papieskim zasiadł kolejny
Medyceusz, tym razem przyjmując imię Klemensa VII. Swoją polityką doprowadził
do tego, że najeźdźcy splądrowali Rzym odzierając miasto nie tylko ze
wszelkiego dobra, ale i z autorytetu duchownego. Działalność papieży, którzy w
swej pysze i nepotyzmie uważali, że nie ma kto się im przeciwstawić, bo
jednocześnie przeciwstawiłby się następcy Świętego Piotra przyniosła im podział
chrześcijaństwa trwający do dziś.
Pisząc o wojnie o niepodległość, Tuchman ukazała
uwstecznienie, snobizm i brak elementarnej znajomości czynnika ludzkiego.
Brytyjczycy chcieli, aby podległa im kolonia płaciła nakładane przez brytyjski
parlament podatki, kupowała angielskie towary (herbatę!!!) i siedziała cicho.
Szaleństwem zaś było ustalanie coraz to nowych praw, których Anglicy nie
potrafili i nie mogli wyegzekwować. Skończyło się na konflikcie wojennym i
powstaniu Stanów Zjednoczonych, która to nazwa jest nota bene nieporozumieniem językowym. W odniesieniu do terytorium
termin „state” oznacza państwo. Wieści dochodzące do Polski w XVIII z powodu
kłopotów z komunikacją były nieścisłe. Określenie „stan” rozumiano jako coś
zbliżonego do francuskich „stanów generalnych” i tak już zostało. Wszyscy
puryści, którzy od czasu przemian zastąpili przymiotnik „radziecki”
przymiotnikiem „sowiecki”, powinni przy okazji używać poprawnej nazwy w
odniesieniu do kraju w Ameryce Północnej: „Państwa Zjednoczone”.
Pisząc o wojnie w Wietnamie, Tuchman rozdział po rozdziale
ukazała, jak wszelkie ideały o amerykańskiej wolności i demokracji zostały
zawieszone przez amerykańskich polityków na kołku i jak Stany Zjednoczone
brnęły w konflikt wbrew zdrowemu rozsądkowi. I chociaż w końcu zwinęły z
Indochin swoje wojska, to pozostawiły ów kawałek świata w nieładzie, który
przełożył się na dalsze, tym razem wewnętrzne i równie krwawe waśnie.
Tuchman nie oszczędza nikogo, odziera z pozłotka i
sentymentów wydarzenia i ludzi. Ukazuje egoizm i krótkowzroczność polityczną,
wybujałe ambicje i jednoczesny stupor myślowy. „Szaleństwo władzy” odczytywać
można nie tylko jako traktat o głupocie, ale jako przypowieści ku przestrodze.
Bycie władcą, papieżem czy politykiem zobowiązuje. Niestety, jak (wielokrotnie)
ukazała historia, większość ludzi przestaje racjonalnie myśleć w zetknięciu z
możliwością ustanawiania praw. Do głosu dochodzi egoizm i wszelkie inne demony,
do tej pory jedynie drzemiące w człowieku. Bo skoro można, to dlaczego z tego
nie skorzystać?
Moja ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz