Henryk Grynberg, Uchodźcy, Świat Książki, Warszawa 2005, 244
s.
Jest to opowieść o wykolejonym pokoleniu, o młodych
ludziach, których w dzieciństwie deprawowała totalna wojna, a zaraz potem totalitarna
szkoła. O uchodźcach, wygnańcach, rozbitkach. Bohaterami barwnych opowieści
Grynberga są m.in.: Marak Hłasko, Krzysztof Komeda, Roman Polański, Leopold
Tyrmand i Elżbieta Czyżewska. Razem z autorem wracamy do Polskich lat 50 i 60,
podróżujemy po Europie tamtych czasów, jedziemy do Izraela, by w końcu trafić
za ocean. Czy gdziekolwiek na świecie można znaleźć upragniony azyl? Czy też
trzeba go szukać w sztuce?
Zacznę od tego, że książka mi się raczej podobała. Czytać o
Marku Hłasce mogę wszystko i wszędzie. Ten „piękny dwudziestoletni” był tak
barwną postacią, że chyba nikt, pisząc o nim, nie wyczerpał tematu do końca.
Ale... Grynberg pisze o sobie, swojej matce i swoim uchodźctwie, pokazuje
czytelnikowi Izrael lat sześćdziesiątych, ówczesne Stany Zjednoczone, Europę
czy Argentynę, a jednak w pamięci pozostał mi tylko „Maheczko”. Owszem,
Grynberg wspomina i innych ludzi ze swego pokolenia siebie obsadziwszy w roli
narratora, który jest równocześnie jego autoportretem z czasów młodości. Wydaje
mi się jednak, że te wszystkie znane nazwiska, anegdoty i wspomnienia o nich
powstały nie z potrzeby serca, z potrzeby przywołania dawnych znajomych, lecz
aby opowieść o uchodźcach uczynić atrakcyjniejszą. Inaczej bowiem „Uchodźcy”
byliby kolejną opowieścią o dziecku Holokaustu, człowieku, któremu z okresu
wojny ocalała tylko matka, esejem o Żydzie nie mogącym znaleźć sobie miejsca na
ziemi.
Grynberg zdecydował się na pozostanie za granicą dosyć późno
– w 1967 roku. Wcześniej już jednak wyjeżdżał z Polski. Jego decyzja o
emigracji zupełnej nie była podjęta spontanicznie, nie kierował się też Grynberg
tym, że powrót do Polski może oznaczać koniec jakichkolwiek dalszych podróży.
Wyjeżdżał bez żalu. Ale nawet zmiana środowiska nie uchroniła go od wiecznego
pytania o własną tożsamość. W przekonaniu Grynberga prawdziwą zbrodnią dokonaną
w czasie II wojny światowej był tylko i wyłącznie Holokaust. Śmierć pozostałych
narodów, nawet cywilów, jest mniej ważna, mniej istotna, bowiem to Żydzi –
wszyscy – mieli zniknąć z powierzchni ziemi. Jest w tym jednak pewne
uproszczenie; podczas II wojny światowej zginęło 47 milionów cywili. Grynberg
nie powinien zawłaszczać sobie prawa do opłakiwania tragedii lat 1939-1945.
Cierpieli nie tylko Żydzi. Cierpiało wiele nacji. Czy stwierdzenie tego faktu
czyni ze mnie antysemitkę?
Czytając „Uchodźców” nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ta
książka – na poły wspomnieniowa, na poły rozrachunkowa, została napisana o
dwadzieścia lat za późno. Gdyby powstała w czasach, kiedy w Polsce dokonywały
się zmiany polityczne i ekonomiczne, byłaby ważnym dowodem na to, jak się
kiedyś żyło, świeżym śladem dotyczącym ludzi, którzy postanowili uciec z kraju
nad Wisłą i na zawsze pozostać uchodźcami. Byłby to istotny głos w dyskusji o nie
całkiem beztroskich latach sześćdziesiątych. Szkoda. Bo Grynberg chociaż nie
ustrzegł się pewnych błędów czy to merytorycznych, czy też stylistycznych,
stworzył portret niebanalny. Niestety – temat z czasem spowszedniał, młode
pokolenia coraz mniej obchodzi to, co było. Chcą żyć teraźniejszością.
Grynberg żyje przeszłością. To nie jest zarzut, tylko
stwierdzenie faktu. Sam przyznał w „Uchodźcach”, że z Polski wyjechał, bo
przestał odnajdywać w niej swoją przeszłość. Jego prawo, jego wybór.
Jeśli kiedyś wpadnie mi w ręce inna książka Grynberga – na pewno
ją przeczytam. Moje prawo. Mój wybór.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz