Irene Spencer, Żona mormona, Świat Książki, Warszawa 2009, 416 s.
Wstrząsająca, autobiograficzna historia kobiety wychowanej w
rodzinie mormońskich fundamentalistów. Autorka przeżyła 28 lat jako druga z
dziesięciu żon poligamisty i urodziła mu trzynaścioro dzieci. Egzystowała w
skrajnej nędzy i izolacji od reszty świata. W poszukiwaniu lepszego jutra
zdecydowała się na odważny krok ku wolności...
Tak się zastanawiam, czy są jakieś granice religijnego
absurdu? Im więcej czytam książek czy to autobiografii, czy też monografii, nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że potrzeba człowieka, aby wierzyć w zbawienie i niebo
doprowadza do tego, że tenże człowiek sam sobie stwarza piekło, tu na ziemi.
Irene Spencer miała wybór od początku. Chociaż wychowana w
wierze mormońskiej, mogła zupełnie inaczej pokierować swoim życiem. A jednak
wiara w to, że tylko prawdziwi mormoni dostąpią prawdziwego nieba, a wszyscy
inni ludzie są skazani na wieczny pobyt w piekle, pchnęła ją ku Vernonowi
LeBaronowi. Została jego drugą żoną, rodziła mu dzieci i zgadzała się na
przeprowadzki do miejsc zapomnianych przez Boga, aby wieść bogobojne życie
mormonki. Bez kanalizacji, bez ogrzewania, bez prądu. W lichych
pomieszczeniach, w których najczęściej była sama z dziećmi, bo przecież LeBaron
musiał realizować wielki plan poligamii.
Czyta się te wspomnienia z niedowierzaniem, to ze współczuciem.
Przez lata Irene Spencer żyła tak, jak życzył sobie tego jej mąż, w izolacji
nie tylko od rodziny, ale i cywilizacji. Przez lata nie poddawała jego decyzji
żadnej krytyce, tłumiła w sobie zazdrość o męża, którym musiała się dzielić
najpierw z dwiema, potem trzema, aż w końcu z siedmioma kobietami. Przez lata
nie miała w mężu żadnego wsparcia, bo ten żył wielkimi nadziejami i mrzonkami.
A potem zdecydowała się na krok tyleż desperacki, co odważny:
postanowiła się uwolnić. Spotkanie z innymi ludźmi, z kobietami, dla których pralka
czy lodówka nie były luksusem a niezbędnym sprzętem, z mężczyznami, którzy
potrafili i chcieli kochać tylko jedną żonę. I te myśli Spencer, kiedy patrzyła
na otaczających ją ludzi, myśli wyniesione z lat zamknięcia w sekcie raczej niż
religijnej wspólnocie, myśli o potępieniu i braku zbawienia. I pytanie: kto się
myli?
Mocna opowieść.
Moja ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz