Virginia C. Andrews, Kto wiatr sieje, Świat Książki,
Warszawa 2012, 464 s.
25 urodziny to bardzo ważny moment w życiu Barta. Zgodnie z
wolą babki tego dnia stanie się on właścicielem rodzinnej posiadłości. Na
jubileuszowe przyjęcie zjeżdża się cała rodzina. Pojawiają się Cathy i Chris, a
także rodzeństwo Cindy i Jory z żoną Melodie. W posiadłości jest też dawno uznany
za zmarłego wujek Joel. Spotkanie nie przynosi jednak nikomu nic dobrego. Dla
rodziców Barta wizyta w Foxworth Hall wiąże się z traumatycznymi przeżyciami,
jest wspomnieniem trzech lat, które jako dzieci spędzili uwięzieni na strychu
rezydencji. Jory ulega poważnemu wypadkowi, który na zawsze zmieni jego życie,
a cienie przeszłości próbują dosięgnąć następnego pokolenia...
Czwarty tom o dzieciach Dollangangerów. Virginia C. Andrews
zabiera czytelników do odnowionego Foxworth Hall i udowadnia tym samym, że nie
wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a odgrzewane jedzenie nie smakuje tak,
jak podawane od razu.
Książka jest pełna niekonsekwencji i przemilczeń z jednej
strony, z drugiej zaś – nagromadzenie złych emocji sięga zenitu i aż dziw, że
rodzina daje radę mieszkać ze sobą, mimo napięć i ciągnących się bez końca
konfliktów. Solą w oku Barta jest małżeństwo jego matki z własnym bratem, a
jednak chociaż wciąż mówi o grzechu, matka i brat nadal pozostają ze sobą w
związku za nic mając słowa młodego mężczyzny. On sobie, oni sobie. Zamiecione
jest to niejako pod dywan, żadnych żywszych reakcji u nikogo to nie wywołuje.
Dziwne.
Jeszcze dziwniejsze jest to, że zarówno Cathy, jak i Chris
chcą w ogóle mieszkać w miejscu, w którym przeżyli trzy najgorsze lata swego
życia, gdzie stracili małego brata i gdzie zwichrowała się ich seksualność.
Jest to niezrozumiały masochizm z ich strony, tym mniej zrozumiały, że
spokojnie mogliby wieść dalej życie w słonecznej Kalifornii, z dala pod
ponurych murów i znerwicowanego Barta. Dodajmy do tego dziwny wypadek starszego
syna i koniec jego marzeń o karierze tancerza, ucieczkę jego żony i ciągłe
utarczki pomiędzy „panem na Foxworth Hall” a adoptowaną siostrą. Zamiast
uciekać byle dalej z miejsca, w którym nigdy nie gościło szczęście, Dollowie
wraz z potomstwem kiszą się w dostojnych murach. Autorka wciąż podkreśla
bogactwo Barta, bogactwo siedziby, jakby to miało nieodparty urok dla
pozostałych, jakby pieniądze były wszystkim.
Niezbyt mi się ta opowieść podobała i szczerze mówiąc czuć
było podczas czytania, że sama Andrews nie bardzo wie, co ma robić ze swoimi
bohaterami, jak im dokopać, jak ich unieszczęśliwić. Po zaskakujących „Kwiatach
na poddaszu” cykl o rodzinie Dollangangerów robił się wraz z kolejnymi
częściami coraz bardziej nudniejszy, a fabuła – poszarpana i fragmentaryczna,
bez żadnej głębi psychologicznej i z płytkimi emocjami.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz