Ryszard Kapuściński, Wojna futbolowa, Czytelnik, Warszawa
2010, 240 s.
Tytułowa „Wojna futbolowa” to konflikt zbrojny między
Hondurasem a Salwadorem w 1969 r., którego początkiem był mecz piłki nożnej
reprezentacji tych małych republik Ameryki Środkowej. Sceneria książki zmienia
się jak w kalejdoskopie: Luanda, Tanganika, Algieria, Azja Mniejsza to kolejne
etapy reporterskiej podróży Kapuścińskiego, w którą wpisał dyskretnie
interesujące wątki autobiograficzne.
Miłością Ryszarda Kapuścińskiego była Afryka. „Wojna
futbolowa” jest pod tym względem wyjątkiem, bo chociaż dużo w niej afrykańskich
wspomnień, reporter pisze również o Ameryce Środkowej. Jest to również jedna z
moich ulubionych książek, chociaż nazmyślał w niej Kapuściński ile się dało,
puścił wodze fantazji, ale również błyskotliwego dowcipu i komizmu, który
nieraz wkracza w życie w najbardziej dramatycznych okolicznościach.
„Wojna futbolowa” to książka przede wszystkim o konfliktach
zbrojnych, o walce i miejscach, do których Kapuściński dotarł w czasie kiedy
był korespondentem. Są posterunki nieprzyjaznych żołnierzy, groźna dżungla, dziwaczne
(wydawałoby się) powody, które stają się zarzewiem rozlewu krwi. Jest pierwotny
strach o utratę życia i ciekawość, która domaga się zaspokojenia.
Wraz z Jardą Boučkiem i Dušanem Provaznikiem pojechali do
Konga. Trafili do Stanleyville. Potem zaczęły się kłopoty, które w „Wojnie
futbolowej” urosły do niebotycznych rozmiarów, Kapuściński stworzył dramatyczny
obraz socjalistycznych reporterów ocierających się o więzienie i śmierć. Artur
Domosławski dotarł później do opisu Boučka, tak odmiennego, jakby Czech pisał o
zupełnie innej wyprawie. Cóż, Kapuściński lubił umieszczać się w samym środku
wydarzeń, tworzył opowieść sensacyjną. Pisał przy tym stylem tak soczystym i
niepowtarzalnym, że nawet przyłapanie go na fantazjowaniu (kłamstwie), nie
umniejsza przyjemności z czytania.
Jest i opowieść o RPA, o dwóch wersjach apartheidu, o
Afrykanerach. W sposób przejrzysty Kapuściński przeprowadza czytelnika przez
źródła konfliktu, opisuje stan obecny. Na początku lat osiemdziesiątych mało
kto spodziewał się tego, że apartheid upadnie. Od dwudziestu lat Afryka
pozbywała się kolonistów, ale Afrykanerzy wrośli w tę ziemię, wrośli w bogactwa
naturalne kraju i trzymali się tego zębami i pazurami. Kapuściński ukazuje
również inną twarz Algierii. Znałam ten kraj jedynie z opowieści Alberta
Camusa, Kapuściński nie patrzył nań oczyma Francuzów, jak zwykle, stał po
stronie rdzennych mieszkańców. Jest opowieść o Ghanie i Nigerii. Wszędzie gdzie
trafia reporter leje się krew, ludzie niszczą się wzajemnie, kraje stoją w
ogniu. Ponownie pojawiają się elementy sensacyjno-dramatyczne, niemal słychać
świst kul, wzrastające ciepło płomieni.
A potem – zmiana scenerii i półkuli. I znowu konflikty, a w
międzyczasie przyspieszona nauka hiszpańskiego. W końcu dochodzimy do opowieści
tytułowej. Nocnej wędrówki po wysłaniu depeszy. Strachu. Kolejnego wyjazdu na
kolejny front. Znowu krew, strzały, ale i ciekawość reportera: zobaczyć wojnę
na własne oczy, zobaczyć walczących, rannych. Zobaczyć życie ludzi. A potem to
odpowiednio opisać.
Wojny wciąż trwają. Ludzie wciąż się zabijają. Tylko ci, co
wydają rozkazy chronią się z daleka od frontu. Nadal cierpią najbiedniejsi,
najbardziej niewinni – jak w Hondurasie, jak w Grecji, jak krajach Afryki. Mało
jest w „Wojnie futbolowej” polityki, jest za to opowieść o gniewie i
zachłanności ludzi. O nienawiści. Opowieść buzująca uczuciami i słowami, które
pod różną szerokością geograficzną mają inne znaczenie, inaczej są odbierane,
inne wywierają reakcje. Mocna ta opowieść, a raczej kilka, ujętych w tytuł
sugerujący bijatykę chłopców na boisku o kawałek nadmuchanego pęcherza
obciągniętego skórą. Bijatykę banalną, podobnie jak banalne bywają przyczyny
wojen.
Moja ocena: 6
* * *
Kapuściński Ryszard; Wojna futbolowa;
W tropiku picie jest przymusem. Jeśli dwóch ludzi spotyka się w Europie, wymieniają najpierw: „Dzień dobry! Co słychać?” Dwóch ludzi w tropiku wita się inaczej: „Czego się napijesz?” Pije się często w dzień, ale picie nakazane, picie programowe, odbywa się wieczorem. Albowiem wieczór przechodzi w noc, a noc czyha na śmiałka, który zakpił z alkoholu.
W tropiku picie jest przymusem. Jeśli dwóch ludzi spotyka się w Europie, wymieniają najpierw: „Dzień dobry! Co słychać?” Dwóch ludzi w tropiku wita się inaczej: „Czego się napijesz?” Pije się często w dzień, ale picie nakazane, picie programowe, odbywa się wieczorem. Albowiem wieczór przechodzi w noc, a noc czyha na śmiałka, który zakpił z alkoholu.
Kapuściński Ryszard; Wojna futbolowa;
Gwiazdy nad Saharą są ogromne. Takich gwiazd nie ma nigdzie na świecie. Kołyszą się nad piaskiem jak wielkie żyrandole. Światło tych gwiazd jest zielone. Nocą Sahara jest zielona jak mazowiecka łąka.
Gwiazdy nad Saharą są ogromne. Takich gwiazd nie ma nigdzie na świecie. Kołyszą się nad piaskiem jak wielkie żyrandole. Światło tych gwiazd jest zielone. Nocą Sahara jest zielona jak mazowiecka łąka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz