Michaił Bułhakow, Jelena Bułhakowa, Dziennik Mistrza i
Małgorzaty, Muza, Warszawa 2013, 687 s.
Dzienniki i listy małżonków to dokumentacja życia klasyka
literatury XX wieku. To świadectwo tragicznego losu artysty w państwie
owładniętym totalitaryzmem i jednocześnie historia życia zwyczajnych ludzi w
okresie, kiedy prowadzenie dzienników było wyrazem odwagi.
Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza z nich to prowadzony od 1921 roku dziennik Bułhakowa, w którym opisuje swoją aklimatyzację w wielkomiejskiej i drogiej Moskwie. Nie jest to jednak tylko zapis dokumentalny jego życia. Pisarz jest świadomy, że jego notatki mogą być czytane przez pokolenia, dba więc o szczegóły. Rejestruje pozornie niemające znaczenia detale – ceny produktów, zmiany tras tramwajów czy kursy walut.
Drugą część tej książki stanowią zapiski żony, Jeleny Bułhakowej, która od 1933 roku aż do śmierci pisarza na jego prośbę i często pod dyktando skrupulatnie prowadziła wspólny dziennik małżonków. Zapiski Jeleny to gromadzone z miłością i szacunkiem słowa, myśli i wspomnienia czynów człowieka, któremu poświęciła życie.
Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza z nich to prowadzony od 1921 roku dziennik Bułhakowa, w którym opisuje swoją aklimatyzację w wielkomiejskiej i drogiej Moskwie. Nie jest to jednak tylko zapis dokumentalny jego życia. Pisarz jest świadomy, że jego notatki mogą być czytane przez pokolenia, dba więc o szczegóły. Rejestruje pozornie niemające znaczenia detale – ceny produktów, zmiany tras tramwajów czy kursy walut.
Drugą część tej książki stanowią zapiski żony, Jeleny Bułhakowej, która od 1933 roku aż do śmierci pisarza na jego prośbę i często pod dyktando skrupulatnie prowadziła wspólny dziennik małżonków. Zapiski Jeleny to gromadzone z miłością i szacunkiem słowa, myśli i wspomnienia czynów człowieka, któremu poświęciła życie.
Czytając zapiski Bułhakowów, doszłam do wniosku, że tytuł
jest mylący. Powinien brzmieć: „Dzienniki Mistrza i Małgorzaty”, bo Bułhakow i
jego żona prowadzili swe zapiski oddzielnie i zgoła co innego było tematem
przewodnim ich zainteresowań.
Michał Bułhakow co prawda pisał o swoich rozterkach, ale
pozostawił też wiele wiadomości na temat życia codziennego w Moskwie, spotkań z
przyjaciółmi czy doniesień politycznych. Szedł pod prąd, bowiem w owych
czasach, szczególnie po tym, gdy do władzy doszedł Stalin, ludzie starali się
omijać politykę w myślach i rozmowach, nie mówiąc już o zapisywaniu, utrwalaniu
i dawaniu OGPU powodu do konfiskacji, aresztowania, a w konsekwencji – może i
śmierci.
Bułhakowowi dzienniki faktycznie w pewnym okresie
skonfiskowano. Nigdy jednak nie został aresztowany. Ba! Pomimo kłopotów z
publikowaniem i wystawianiem swoich sztuk, Bułhakow uszedł czystkom Stalina,
może z posiwiałymi od trosk włosami, ale ocalając to, co miał najcenniejsze:
życie. Stalin bawił się pisarzem niczym przysłowiowy kot przysłowiową myszą;
lubił, a nawet cenił sobie pierwszą (i w sumie jedyną graną) sztukę Bułhakowa –
„Dni Turbinów”, zakazał (oficjalnie decyzje podejmowało Politbiuro) jednak
wydawania Bułhakowa. W dzienniku pisarza, co kilka miesięcy przewija się motyw
pisania nowej powieści czy sztuki, rosnące nadzieje na wyjście z utworem do
ludzi (i ekwiwalent pieniężny), pochwały znajomych komentujących fragmenty i
jednakowy koniec: nie nadaje się do publikacji/wystawienia.
Fascynujące jest odkrywanie życia codziennego moskwian.
Autorzy monografii historycznych, biografii czy opisywaniu stadiów komunizmu w
ZSRR skupiają się na polityce Stalina i kwestiach orbitujących wokół niej. W
tym wszystkim umyka gdzieś proza życia. A tę odnajdujemy w dzienniku Bułhakowa.
Powojenna hiperinflacja w Niemczech została dość dobrze udokumentowana w prozie
niemieckiej, natomiast dziwnie cicho jest o hiperinflacji w Związku Radzieckim.
W listopadzie 1921 roku Bułhakow notował: „W
Moskwie przeliczają wszystko wyłącznie na setki tysięcy i miliony. Czarny chleb
– 4600 rubli za funt, biały – 14 tysięcy. I cena wciąż rośnie!” We wrześniu
1922 pojawia się zapis: „Dziś banknoty,
chwalić Boga, po 2 miliardy 50 milionów rubli i jestem zadłużony po uszy.
Pieniędzy mało, przyszłość wygląda niepewnie.” Ceny z października (też
1922 roku): „Bułka francuska kosztuje 17
milionów, funt białego chleba – 65 milionów. Jajka, dziesięć sztuk, kosztowały
wczoraj 200 mln rubli.” Same te sumy mogą przyprawić o zawrót głowy, a
dodać do tego fakt, że wszystko przeliczano na czerwońce lub złoto, że Bułhakow
żył z pożyczek i niewystarczających zarobków, to owszem, miał może kieszenie
pełne forsy, ale coby egzystować godnie, potrzebowałby toreb, nie – kieszeni.
Ciężko mówić o godnej egzystencji w mieście tak dziwacznym i pełnym kontrastów.
Pod koniec 1924 roku Bułhakow tak pisał o stolicy: „Moskwa tonie w brudzie, coraz częściej są pożary - tu w dziwaczny sposób
koegzystują dwa zjawiska: stabilizacja życia i pełny rozkład. W centrum Moskwy,
poczynając od Łubianki, Wodokanał wiercił dziury w ziemi do badań pod budowę
metra. To jest życie. Ale metro nie zostanie zbudowane, ponieważ nie ma na nie
pieniędzy. To rozkład. Opracowuje się
plan ruchu ulicznego. To jest życie. Ale ruchu ulicznego nie ma, ponieważ
brakuje tramwajów i na całą Moskwę jest śmieszna liczba autobusów –
osiem. Mieszkania, rodziny, naukowcy, praca, komfort i użyteczność – to wszystko
znajduje się w stanie rozkładu. Nic się
nie dzieje. Wszystko wpadło do radzieckiej urzędniczej,
piekielnej paszczy. Każdy krok, każdy
ruch radzieckiego obywatela - to męka
pochłaniająca godziny, dni, a nawet miesiące. Sklepy są otwarte – to jest
życie. Ale bankrutują – i to jest rozkład. I tak we wszystkim.”
Niestety po 12
latach, w 1933 roku, Bułhakow zarzucił pisanie dziennika. Skupił się na pisaniu
listów, powieści, nie wszystkie kończył, bo wiedział już wówczas, że pisze do
szuflady, a nie dla ludzi. Moralnie pozostał zwycięzcą, bo nigdy nie zniżył się
do czołobitności względem generalissimusa, jako pisarz i dramaturg został
jednak skazany na literacki niebyt.
Wówczas rozpoczyna
się dziennik Jeleny Bułhakowej – trzeciej żony pisarza. Dwie pierwsze (Tatiana
Łappa i Ljubow Biełozierskaja) przemykają gdzieś w tle zapisków Bułhakowa, ale
ostoją i muzą stała się dopiero Jelena Siergiejewna. Wielka miłość i
przywiązanie tej kobiety przebijają przez każdy zapisek w dzienniku prowadzonym
przez siedem ostatnich lat życia pisarza. To ona skupia się na wielkiej (i
nieodwzajemnionej) miłości męża – teatrze, ona opisuje jego lęki przed
samotnością, przed przestrzenią. Mimo agorafobii i konieczności, aby ktoś przy
nim był podczas wędrówek do i z teatru, znajdował tam chwile wytchnienia. To w
końcu ona została sportretowana w najpopularniejszej książce Bułhakowa, ona
była przy nim kiedy umierał. W dzienniku Jeleny Siergiejewnej znajduje się
dokładny, przejmujący zapis choroby i śmierci pisarza. Potem już kobieta nie
prowadzi notatek. Bez Mistrza nie ma po co pisać.
Dużą część „Dziennika”
stanowią komentarze Wiktora Łosiewa. Chwilami sama już nie wiedziałam, co jest
ciekawsze: zapiski czy ich wyjaśnienia. Niestety, umieszczone na końcu,
zmuszały albo do ciągłego wertowania książki, albo do ignorowania przypisów.
Trudno było przewidzieć, na co się trafi. Czasami odnośnik do nazwiska był
tylko suchym wyjaśnieniem typu: „znana aktorka MChaT-u, odznaczona tym i tym”,
kiedy wydawało się, że Łosiew powinien dodać coś więcej. Czasami jednak
trafiały się prawdziwe perełki i uzupełnienia notatek.
„Dziennik Mistrza i
Małgorzaty” jest lekturą bardzo osobistą. Daje czytelnikowi poczucie wnikania w
samo jądro prywatności Bułhakowów. Owszem, może i pisarz spodziewał się, że
kiedyś (za sto lat?) można będzie przeczytać jego notatki, ale czy tak sądził
od samego początku? Od pierwszego zapisku? Najbardziej osobiste są bowiem te z
pierwszych lat pisania.
Istotne jest też to,
że w „Dzienniku” znajdują się fotografie rodziny i przyjaciół Bułhakowa. Tekst
co pewien czas urozmaicony jest zdjęciem a to rodziców pisarza, a to całej
rodziny, a to towarzysza Lwa Trockiego i tak dalej i aż do końca. Wbrew pozorom
fotografie są istotne w biografiach czy autobiografiach wszelkiego rodzaju.
Przede wszystkim przybliżają osoby, o których w książce jest mowa. Po drugie –
same w sobie są świadectwem opisywanych czasów.
I na koniec mała
dygresja. Uwielbiam książki papierowe, szelest papieru czy zapach farby
drukarskiej. Ale w przypadku „Dziennika” kto wie, czy lepiej nie sprawdza się
wydanie elektroniczne, gdzie jednym kliknięciem palca czytelnik przenosi się do
komentarza Łosiewa, a drugim – powraca do tekstu. Swoboda poruszania się po
książce jest nie do pogardzenia w chwili, gdy wertuje się blisko siedemset
stron.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz